Trump i strategia zwycięstwa nad Rosją i Chinami

2024-10-16 10:27:00(ost. akt: 2024-10-16 10:28:49)

Autor zdjęcia: PAP/EPA

Mark Rutte, obecny Sekretarz Generalny NATO, a wcześniej przez 14 lat premier Holandii, stojący na czele czterech rządów, jest w Polsce politykiem niedocenianym, a nawet lekceważonym. Niesłusznie. Z pewnością ma on jedną zdolność, która warto docenić nie tylko z tego względu, że pozwoliła mu ona utrzymać się na czele rządów koalicyjnych w bardzo politycznie podzielonym kraju. Tą cechą, którą Rutte z pewnością posiada jest umiejętność wyczucia ducha nadchodzących czasów, odpowiednio wczesnego dostrzeżenia skąd „wieje wiatr historii” i zajęcia dogodnej pozycji.
Mając to w pamięci warto odczytać przesłanie nowego Sekretarza Generalnego NATO z wywiadu, którego ten udzielił dla dziennika The Times. Powiedział on, że niezależnie od tego, kto będzie zasiadał w Białym Domu w najbliższych latach państwa członkowskie będą pod narastającą presją z Waszyngtonu, aby zwiększyć wydatki na zbrojenie. Pułap 2 proc. PKB jest w nowych realiach nie do utrzymania, teraz trzeba będzie myśleć o wydawaniu 3 proc.. Rutte uspokajał swoich rozmówców w kwestii ewentualnego powrotu do izolacjonizmu mówiąc, że „w nowym niespokojnym świecie” Ameryka potrzebuje NATO, aby gwarantować sobie bezpieczeństwo co najmniej w takim stopniu, jak Europa potrzebuje wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych. W dobrze rozumianym, obopólnym interesie, będzie zatem utrzymanie związków sojuszniczych, choć jasne jest, że kontrybucja państw naszego kontynentu będzie musiała wzrosnąć.

Współpraca z Trumpem
Ale najciekawszej odpowiedzi Rutte udzielił zapytany o perspektywy współpracy z Donaldem Trumpem. Odparł „Bardzo go szanuję i myślę, że jeśli zostanie wybrany, będę mógł z nim współpracować” i dodał (wtrącając) jak zaznaczył brytyjski dziennik, że „był pod wrażeniem Harris”. Zaraz potem stwierdził, że „NATO nie powinno obawiać się prezydentury Trumpa”, bo Ameryka również potrzebuje swych sojuszników. Te dwa elementy – wtrącenie na temat Harris i rozwiewanie wątpliwości na temat prezydentury Trumpa utwierdzają mnie w przekonaniu, że „Rutte już wie” kto będzie kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Oczywiście pewności nie ma, ale ostatnie trendy, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. swinging states które zdecydują o przewadze w Kolegium Elektorskim, wskazują, że dziś większe szanse na sukces ma Trump. Widać to zresztą dość wyraźnie jeśli wejdzie się na stronę Projektu 538, którego współpracownicy skrzętnie odnotowują wszystkie badania opinii publicznej w obserwowanych stanach i na ich podstawie wyciągają wnioski na temat trendów. W Pensylwanii, kluczowym, jak się wydaje dla wyników wyborów stanie (19 elektorów), Harris ma obecnie 0,4 proc. przewagi, podczas gdy jeszcze dwa tygodnie temu demokratyczna kandydatka miała 1 proc. więcej wskazań niż Trump. Tendencja jest zatem dość wyraźna, widoczna zresztą we wszystkich tzw. swinging states, gdzie albo rośnie przewaga byłego prezydenta (Alabama, Georgia) albo wyraźnie maleje jego strata (Nevada, Wisconsin). Ten ostatni stan jest ciekawy, bo jeszcze 2 tygodnie temu Harris miała „bezpieczną” przewagę 2,2 proc. głosów, która obecnie wynosi już tylko 0,6 proc. Oczywiście można powiedzieć, że dużo może się zmienić i wiele zależy od tego kto liczy głosy, a w kluczowym stanie, jakim jest Pensylwania gubernatorem jest Josh Shapiro, demokrata. Forbes, powołując się na wyniki ostatniego sondażu twierdzi nawet, że Trump ma w Pensylwanii 1 proc. przewagę.

Przyglądając się sytuacji wyborczej w Stanach Zjednoczonych możemy stwierdzić zatem, iż rośnie prawdopodobieństwo zwycięstwa Trumpa, co oznacza, iż wraca kwestia kształtu amerykańskiej polityki sojuszniczej i zagranicznej, w tym stosunku do wojny na Ukrainie, jeśli Republikanie zwyciężą w wyborach 5 listopada. Mamy ku temu dobra okazję, bo na łamach Foreign Affairs artykuł na temat przyszłej polityki Waszyngtonu opublikowała Nadia Schadlow. Jest ona nie tylko ekspertem The Hudson Institute, wpływowego think tanku strategicznego, który uznawany jest za „przyczółek” Republikanów i autorką doskonałej książki poświęconej amerykańskiej „wielkiej strategii (War and the Art of Governance: Consolidating Combat Success into Political Victory), ale również za czasów pierwszej kadencji Trumpa pracowała w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego odpowiadając właśnie za kwestie strategiczne. Jej artykuł ma charakter programowy, bo pisze ona, że „druga kadencja Trumpa wymagała będzie nowej strategii”. Co proponuje Schadlow? Po pierwsze jest zdania, że sytuacja w świecie uległa z amerykańskiej perspektywy pogorszeniu a to wymagało będzie wypracowania nowej strategii. Trump, jak zauważa, już w czasie swej pierwszej kadencji kładł nacisk na przygotowanie Ameryki do rywalizacji mocarstw, teraz tego rodzaju podejście jest jeszcze bardziej aktualne, bo zacieśnieniu ulega współpraca państw rewizjonistycznych. Chiny, Rosja, Iran i Korea Płn. są o krok od zawiązania sojuszu strategicznego a już teraz można zaobserwować oznaki koordynowanie przez stolice tych państw polityki, której wspólnym celem jest osłabienie amerykańskich wpływów. Jak zauważa Schadlow „Samo wznowienie polityki zagranicznej z pierwszej kadencji nie wystarczy, aby poruszać się w złożonym środowisku, w którym rywale USA zbroją się w szybkim tempie, a w przypadku Rosji i Iranu, są zaangażowani w wojny regionalne. To już nie jest tylko rywalizacja; dzisiejsze konflikty mogą być preludium do szerszej wojny.”

Nowa strategia
Nowa strategia musi uwzględniać nowe realia i być zupełnie inaczej skonstruowana. Przede wszystkim, i to drugi element jej przesłania, musi zmienić się mindset kierujących polityką Stanów Zjednoczonych. Nowym elementem musi stać się myślenie, że jest możliwe „zapewnienie Stanom Zjednoczonym możliwości obrony i przywrócenia siły odstraszania w coraz bardziej niebezpiecznym świecie.” To ważne wezwania o nadanie amerykańskiej strategii rywalizacji charakteru ofensywnego, czy raczej aktywnego. Z pewnością nie jest to defensywna postawa izolacjonistyczna. Aby nowa strategia okazała się skuteczną musi, w opinii Schadlow, być obliczona na uzyskanie przewagi. Amerykańska ekspert wprost odwołuje się w tym przypadku do „strategii overmatch”, która w pewnym uproszczeniu sprawę ujmując jest „koncepcją wojskową, która odnosi się do łączenia zdolności na wystarczającą skalę, aby zapewnić jednostronne zwycięstwa nad wrogiem w walce. Aby osiągnąć przewagę, siły USA muszą być w stanie przejąć inicjatywę, zachować swobodę działania i znaleźć sposoby na ograniczenie przeciwnikowi zdolności do podejmowania działań środków reaktywnych.” Rywalizacja mocarstw, i to jest w opinii Schadlow, nowy wymiar obecnej sytuacji, nie ma granic, toczy się na całym świecie. Chińczycy i Rosjanie są aktywni zarówno na kontynencie azjatyckim jak i coraz śmielej poczynają sobie w Afryce i Ameryce Płd. To w sposób zasadniczy zmienia charakter rysujących się wyzwań. Trzeba będzie nie tylko skokowo zwiększyć nakłady na siły zbrojne, przebudzić się ze strategicznego „letargu” w którym nadal tkwi Ameryka. Nie mniej istotne będzie przestrojenie gospodarki na potrzeby zwiększenia produkcji na rzecz sił zbrojnych jak i wzmocnienie systemu sojuszniczego, bo wobec skali wyzwań tylko w szerszej konfiguracji świat Zachodu będzie w stanie sobie poradzić.

W opinii Schadlow aby Zachód i przewodząca mu Ameryka byli w stanie wygrać rywalizację z mocarstwami rewizjonistycznymi to w praktyce muszą w pierwszym rzędzie wzmocnienie polityki odstraszania a w kolejnym kroku uzyskanie przewagi na polu boju, jeśli odstraszanie zawiedzie. Budowanie przewagi musi mieć wymiar zarówno zdolności do narzucenia przeciwnikowi nowego modelu walki, takiej formuły prowadzenia wojny która premiuje nasze silne strony a obnaża słabości wrogów, ale także nie można rezygnować ze zdolności do uzyskania przewagi ilościowej. Nie tylko jakość myśli strategicznej i sztuki operacyjnej może być źródłem przyszłego zwycięstwa, ale również tradycyjna zdolność do produkcji większej liczby platform bojowych i budowy liczniejszych sił zbrojnych. Aby na tym polu odzyskać przewagę potrzebny jest rozwój bazy przemysłowej Stanów Zjednoczonych i sojuszników. To oznacza inwestycje, a te będą mniej realne jeśli nadal utrzyma się system wolnego handlu „wysysający” Zachód i powodujący słabnięcie, w porównaniu z rywalami, jego bazy przemysłowej. Polityka de-riskingu, ograniczania swobody handlu i inwestycji, protekcji celnej jest w nowych realiach nieuchronna. Ale nie tylko za takimi zmianami opowiada się amerykańska ekspert. Jak argumentuje – „nowa administracja powinna usprawnić proces przeprowadzania analiz środowiskowych i innych, które wydłużają czas otwierania nowych zakładów, a także wprowadzić zachęty podatkowe dla eksportu i inne programy, które sprawią, że produkcja w Stanach Zjednoczonych stanie się dla firm bardziej atrakcyjną opcją.” Ameryka będzie musiała odzyskać kontrolę nad pierwiastkami ziem rzadkich, zwłaszcza tymi, które są niezbędne w produkcji zbrojeniowej. Co więcej, Schadlow proponuje politykę powrotu do „dominacji w zakresie surowców energetycznych”, co musi oznaczać zwiększenie produkcji ropy naftowej i gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych. W nowych realiach geostrategicznych Ameryka nie może sobie pozwolić na luksus ambitnej polityki proekologicznej i klimatycznej bo ceną jej realizacji może okazać się przegrana w starciu z mocarstwami rewizjonistycznymi. Powrót Trumpa oznaczać będzie odejście od realizowanej przez administrację Bidena polityki tłumienia amerykańskiego sektora wydobycia węglowodorów, co odbywało się w imię polityki klimatycznej, ale również oznaczał będzie wykorzystanie ropy naftowej i gazu ziemnego w charakterze środka zwiększającego spoistość amerykańskiego systemu sojuszniczego. W tym wypadku chodzi o Europę i jej uzależnienie od importu surowców energetycznych.

Pisząc o amerykańskim systemie sojuszniczym Schadlow podkreśla jego znaczenie. To, że Stany Zjednoczone mają więcej przyjaciół w świecie niż Chiny, Rosja, Iran i Korea Płn. jest znaczącym atutem i źródłem siły. W najbliższych latach nowa administracja będzie musiała zwiększyć siłę odstraszania przeciwników. Ten krok dotyczy przede wszystkim państw frontowych, wystawionych na pierwsze uderzenie. Ale to zwiększanie odstraszania nie będzie działaniem na kredyt czy altruistycznym. Europejskie NATO jest dziś, jeśli brać pod uwagę liczbę platform bojowych będących na wyposażeniu narodowych sił zbrojnych, nadmiernie rozdrobnione i Waszyngton będzie musiał zwiększyć presję na konsolidację, którą Schadlow określa mianem „wojennej transformacji” Sojuszu. Jest jeszcze jedna kwestia o której amerykańska badacz pisze otwarcie. Otóż jej zdaniem:

Stany Zjednoczone powinny również jasno dać do zrozumienia, że ​​ich partnerzy na pierwszej linii potencjalnych konfliktów muszą wziąć na siebie ciężar pierwszej odpowiedzi, podczas gdy rola USA polega jedynie na zapewnieniu wsparcia i specjalistycznych zdolności.

Ta prawda trudno przebija się do świadomości polskich polityków i opinii publicznej. Zwiększenie siły odstraszania, wojenna transformacja NATO i wzrost możliwości sojuszu nie oznacza, że Amerykanie przybędą walczyć za nas. W Waszyngtonie mają zupełnie inny w tej kwestii punkt widzenia, o czym Schadlow otwarcie napisała.

Relacje z państwami sojuszniczymi
W jej wystąpieniu jest jeszcze jeden nowy ton, na który warto zwrócić uwagę. Pisze ona dużo o znaczeniu dwustronnych, bilateralnych, relacji między Stanami Zjednoczonymi a państwami sojuszniczymi. Nie muszą one należeć do organizacji w rodzaju NATO, ważne jest to, że albo kontrolują strategicznie istotne surowce, albo maja znaczenie w ogólnej równowadze sił. Nie oznacza to „porzucenia Paktu Północnoatlantyckiego” ale położenie nacisku na koalicje chętnych, umowy z państwami, które lepiej wpisują się w amerykańska politykę rywalizacji z mocarstwami rewizjonistycznymi. Schadlow nie pozostawia też wątpliwości w innej, ważnej kwestii. Otóż jej zdaniem za rządów nowej administracji nie będzie możliwa wobec Chin polityka „w pół drogi” pozwalająca na łączenie relacji handlowych z Pekinem z udziałem a amerykańskim systemie sojuszniczym. Zła to wiadomość dla Niemiec, bo jeśli Trump wygra to będą oni musieli wybierać.

W konkluzji swego artykułu Schadlow pisze, że celem polityki nowej administracji nie będzie osiągnięcie prymatu w świecie. Powrót do czasów unipolarnego momentu jest już obecnie niemożliwy bo rywale są po prostu zbyt silni. To na co możemy w gruncie rzeczy liczyć to doprowadzenie do sytuacji, że ich świat będzie coraz mniejszy a nasz, rósł w siłę i zyskiwał na znaczeniu.

Jest to w gruncie rzeczy wizja podziału świata na dwa rywalizujące ze sobą bloki, a przedmiotem naszej troski winno stać się to, aby nasz blok był silniejszy i miał widoki na zbudowanie przewagi. Ta rywalizacja będzie trwała przez dziesięciolecia, a państwa frontowe, graniczące z mocarstwami rewizjonistycznymi, takimi jak Rosja, muszą nauczyć się funkcjonować w nowych realiach. Nie mamy zresztą większego wyboru, bo w naszym przypadku opcja „niezaangażowania” nie wchodzi w grę. Możemy znaleźć się z powrotem albo w rosyjskiej strefie wpływów geostrategicznych albo walczyć o utrzymanie dotychczasowej afiliacji.


Tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl