Gawęda Wodza i problem skośnookich kondotierów [FELIETON]
2024-11-06 20:49:13(ost. akt: 2024-11-06 20:51:23)
Jako zaprzysięgły i zatwardziały męski szowinista postawię tezę, że miliony homo, a ponoć też sapiens – będących szczęśliwymi posiadaczami chromosomów XY i, jednocześnie, rosyjskiego obywatelstwa – zdecydowanie bardziej wolą oglądać filmy o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i słuchać opowieści o operacji „Sztorm-333”, niż samemu dostąpić zaszczytu nadstawienia piersi swej w obronie Matuszki Rosiji.
W tym miejscu jestem winien Państwu wyjaśnienie, że mój szowinizm eksponuję głownie wtedy, kiedy ktoś opowiada mi, iż panie także mogą brać udział w starciu zbrojnym. Otóż nie, Szanowni Czytelnicy, gdyż śmierdzące, pełne błota, fekaliów, gryzoni i robactwa rowy strzeleckie nie są miejscem dla kobiet. Jeśli któraś z dam tak bardzo pragnie pójść w ślady mickiewiczowskiej Grażyny lub zostać Emilią Plater XXI wieku, to od razu proponuję, aby swoje ciągoty do Bellony realizowała w pododdziałach medycznych, meteorologicznych lub orkiestrze pułkowej, albowiem tam warunki bytowania są w miarę znośne. Nikomu nie muszę chyba tłumaczyć, że to przecież „płci słabej” przypadła zaszczytna rola rodzenia zdrowych mężczyzn, by ci w przyszłości mogli nosić karabiny i ładować ciężkie naboje do armaty czołgowej, więc jej komfort życiowy jest niezbędny. Dodam, że podobny do mojego ogląd sprawy mają chyba także kremlowscy władycy, bowiem nie dobiegły nas dotąd żadne wieści, by straty w sile żywej uzupełniali oni Katiami czy Maszami. A problem z rekrutem – jak wszędzie i podczas każdej wojny – także Moskwa ma coraz większy, pomimo tego, że poparcie dla najazdu na Ukrainę jest w społeczeństwie agresora bardzo wysokie. Jednak, jak to najczęściej bywa, o walce orężnej mówi i myśli się dobrze jedynie wtedy, kiedy samemu nie jest się w nią zaangażowanym i w żaden sposób nie wpływa ona codzienne życie ludzi. Dlatego Rosjanie sięgnęli po „mięso armatnie” z Korei Północnej.
„Mięso armatnie” z Korei Północnej, czyli 12 tys. skośnookich sołdatów, podarował Kim Dzong Un swemu druhowi, Władimirowi Władimirowiczowi Putinowi, jakoby mu – tutaj sięgnę po słowa Henryka Sienkiewicza – „psa albo sokoła darował”. Wiem, brutalnie to brzmi, ale, niestety, prawdziwie. Jeśli wierzyć serwisom prasowym, azjatyccy wojownicy zostali wysłani na front przymusowo i – by wymusić na nich posłuch oraz dyscyplinę – są szantażowani przez Pjongjang losem swoich rodzin pozostawionych w ojczyźnie. Trudno się więc dziwić, że żaden nawet nie pomyśli o dezercji i uciecze na „zgniły Zachód”, bowiem wtedy ich bliskich czekałby tragiczny los. Pytanie nasuwa się inne: „Jak to jest, że w kraj o populacji około 146 mln obywateli musi importować dywizję obcych – głownie mentalnie i kulturowo – żołnierzy, aby utrzymać tempo działań, podczas prowadzenia niesymetrycznej wojny z o wiele słabszym sąsiadem?”. Cóż, odpowiedź nasuwa się prosta – zapewne Czeczeńców, Buriatów, Czukczów oraz innych nacji zza Uralu, Kaukazu i najdalszych zakątków Syberii poległo na Ukrainie już tylu, że ich pobratymców nie jest w stanie zachęcić do wojaczki żadna, najszczodrzejsza nawet lafa. Rdzenni Rosjanie są zbyt potrzebni w gospodarce narodowej, więc wciąż nikt nie myśli o ogłoszeniu powszechnej mobilizacji, wcieleniu kolejnych roczników w szeregi „drugiej armii świata” i wysłaniu pod Mariupol. Ktoś przecież musi jeździć Kamazami, prowadzić lokomotywy, obsługiwać tokarki i piece martenowskie, a do tego nie nadają się konni pasterze baktrianów spod mongolskiej granicy. Dlatego, wyłącznie tych ostatnich można było odziać w stare drelichy, kalosze i przepocone czapki-uszanki, wręczyć im po rozklekotanym karabinku Kałasznikowa, którego oksydowaną powłokę z pokrywy komory zamkowej czyjaś ręka starła jeszcze gdzieś pod Bagram, po czym pchnąć wprost pod ogień ukraińskich moździerzy. Podobnie będzie z Koreańczykami z Północy, jeśli nie wydarzy się jakaś sytuacja nadzwyczajna.
Sytuacja nadzwyczajna, by zaistniała, często potrzebuje pomocy człowieka. Klecące niniejszy felieton indywiduum oczyma wyobraźni widzi, jak Azjaci się buntują i robią wszystko, by nie włazić pod kijowskie lufy. Co ma im pomóc w tym akcie niesubordynacji? Informacja! O czym? O tym, że przełożeni wysłali ich do Europy na pewną śmierć, po to, by przejąć zarobione przez nich pieniądze, mieszkania i inne dobra! Czy ta informacja musi być prawdziwa? Niekoniecznie, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, bowiem w operacjach dywersyjnych zawsze panuje zasada, że „cel uświęca środki”! Kto mógłby to uczynić? Polacy! Dlaczego Polacy? Odpowiedzmy na to pytanie eliminując inne państwa! Dlatego, że Amerykanie są teraz mocno zajęci rywalizacją o Biały Dom i nie mają czasu na inne rzeczy! Dlatego, że Niemcom, odwiecznym przyjaciołom Rosji coś podobnego nie przyjdzie do głowy! Dlatego, że Francuzi są, co prawda, pochłonięci walką w kremlowskimi najemnikami w Afryce, więc taka akcja byłby im na rękę, ale – ze względu na specyfikę rasową – nie mają zasobów ludzkich, by ją przeprowadzać; nie poślą przecież między skośnookich, niskich wojaków kogoś o licu Jeana Reno, który ma ponadto 188 cm wzrostu. A dlaczego właśnie Polacy? Dlatego Polacy, gdyż to my przez ostatnie kilka lat dogadywaliśmy zakupy broni z Koreą Południową i to na południe od 38. równoleżnika mieszkają dziesiątki tysięcy uciekinierów z Północy, którzy mają wszystkie cechy i możliwości do zasiania powszechnego niepokoju wśród swoich rodaków. Problem w tym, że posiadamy tylko jednego Mariusza Błaszczaka.
Mariusz Błaszczak, wespół z całą swoją byłą ekipą z resortu obrony narodowej, poruszali się po Seulu, niczym po przydomowym ogródku, a gospodarze niemalże wachlowali ich strusimi piórami. Trudno się temu dziwić – mieliśmy kupić od Azjatów sprzęt wojskowy za grubo ponad 20 mld dolarów amerykańskich, więc naszym należała się każda celebra. Jak Państwo sądzą, czy żółtolicy kontrahenci odmówiliby nam takiej drobnej przysługi, jak przemycenie do Pjongjangu informacji o tym, że żołnierze koreańscy są traktowani przez Rosjan niczym pomywacze w podrzędnej garkuchni? Czy Seul nie dotarłby na Białoruś – gdzie ponoć szkolą się żołnierze z Północy – z hiobową wieścią, że rodziny są zastraszane, bite lub aresztowane, a majątki przejmowane przez reżim Kima? Czy byłaby szansa na zasianie niepokojów, zwątpienia i defetyzmu? Byłaby i to duża, a 12 tys. chłopa pod bronią to siła, z którą musi liczyć się nawet Putin. Tak, wiem – to wysoce niemoralne i niegodne potomków husarzy! Tylko, od kiedy wojna jest moralna? Tutaj gra idzie o zneutralizowanie powstającego przy naszej granicy problemu skośnookich kondotierów!
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 6 listopada 2024 r.
Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez