Gawęda Wodza i dźwięk pustych tarabanów [FELIETON]
2024-12-11 17:42:48(ost. akt: 2024-12-11 17:44:50)
Czasem zastanawiam się, ilu analityków polityczno-militarnych pamięta konflikt zbrojny zwany potocznie „wojną 44-dniową”.
Tak, moi Czytelnicy od razu wiedzą, że mam na myśli II wojnę o Górski Karabach, czyli półtoramiesięczne starcie zbrojne pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem, którego areną był teren położony na obszarze Kaukazu Południowego. Z kronikarskiego obowiązku i, co ważniejsze, konieczności uwypuklenia chronologii poszczególnych wydarzeń – której szczegółowe zachowanie wydaje się niezbędne w dalszej części niniejszego felietonu – dodam, że walki trwały od 27 września do 10 listopada 2020 roku. W dniu kończącym pierwszą dekadę miesiąca listopada roku 2020, wdrożono trójstronne porozumienie pokojowe sygnowane przez Erywań i Baku, a całość troskliwie nadzorowała Moskwa. Zapytacie Państwo, skąd we wstępie wzięli się analitycy, wspomnienie jakiejś krótkiej, odległej i lokalnej wojny oraz – co nikogo nie powinno dziwić – partycypacja Rosji w tym całym zamieszaniu? Ano stąd, że nawet laik – jeśli uważnie prześledzi suche noty encyklopedyczne, opisujące przebieg tamtego konfliktu – zauważy, iż niebagatelną rolę odegrały w nim bezzałogowe statki powietrzne, którymi bardzo sprawnie posługiwali się Azerowie i zadali nimi Ormianom duże straty w ludziach i sprzęcie. Skoro wiemy, że Kreml nadzorował akt zakończenia wojny, tedy można śmiało wnioskować, iż, pod różnymi przykryciami, był on aktywny zarówno przed jej wybuchałem, jak i podczas trwania kinetycznej fazy konfliktu, więc rosyjscy sztabowcy różnych szczebli mogli z bliska przypatrywać się skuteczności użycia dronów. I tutaj winno paść kluczowe pytanie – co z powyższymi obserwacjami zrobiono w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy? Odpowiedź brzmi: nic nie zrobiono!
Nic nie zrobiono, albowiem, gdy kilkanaście miesięcy później, dokładnie 24 lutego 2022 roku, rozpoczęła się rosyjska agresja na Ukrainę, podówczas, tradycyjnie, jak za starych dobrych czasów Gieorgija Konstantinowicza Żukowa, najpierw zagrzmiały armatnie lufy, przygotowując artyleryjsko atak, a potem chwacko w bój ruszyły tanki, wspierane przez osławioną rosyjską piechotę. Co mogło pójść nie tak, skoro prawie zawsze się udawało? Cóż, okazało się, że – na szczęście dla nas i nieszczęśliwie dla Rosjan – źle poszło niemalże wszystko, bowiem szkolący Ukraińców Amerykanie, pomimo kompromitacji w Afganistanie w roku 2021, są mniej ociężali umysłowo pod względem militarnym, niż Walerij Wasiljewicz Gierasimow i jego podwładni ze Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
Sztab Generalny Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej najprawdopodobniej upajał się zwycięską inwazją na Gruzję, dokonaną latem 2008 roku i, prowadzoną z niewątpliwymi sukcesami, kilkuletnią, kombinowaną operacją ukraińsko-donbasko-krymską. Do tego, niczym jakimś pejczem strachu, ewentualnych przyszłych oponentów Moskwy smagano magicznymi frazami, typu: „morderczo-genialna” doktryna Gierasimowa, „niezwyciężony” czołg T-14 „Armata” lub „niezniszczalny” samolot MiG-35, którego osiągi, według sączonej propagandy, miały przewyższać możliwości taktyczno-techniczne statków kosmicznych ukazanych przez George’a Lucasa w obrazie zatytułowanym „Gwiezdne wojny”. Im mniej czasu pozostało do ruszenia na Kijów, tym więcej pojawiało się informacji o niezwyciężoności „drugiej amii świata”, a hymny pochwalne osiągnęły apogeum w chwili wynalezienia „fetyszu militarnego” nazwanego „batalionową grupą taktyczną”.
Batalionowa grupa taktyczna – fraza odmieniana przez wszystkie przypadki deklinacji i królująca w przestrzeni medialnej od jesieni 2021 roku, aż do połowy marca roku 2022 – to nic innego, jak kombinowany pododdział, rzadziej oddział, który Rosjanie tworzyli doraźnie, oddając pod jedną komendę różne, niekiedy eklektyczne elementy wydzielane z etatowych struktur szczebla pułkowego, brygadowego i dywizyjnego. W ich ugrupowaniu walczyli żołnierze kontraktowi, czyli – przynajmniej teoretycznie – wyszkoleni i uzbrojeni o niebo lepiej, niż ich koledzy z poboru, a sprzęt jakim dysponowali także miał być z najwyższej półki. Owymi grupami nasycono całą granicę rosyjsko-ukraińską i białorusko-ukraińską, a analitycy prześcigali się wymienieniu niemalże nieskończonej ich liczby i najbardziej nawet nieprawdopodobnych składów. Tylko nieliczni, najczęściej emerytowani oficerowie wojska, analitycy potencjałów i specjaliści od rozpoznania, studzili rozgorączkowane głowy twierdząc, że jeśli z jednego pułku wydzielimy trzy batalionowe grupy taktyczne, to, pomimo zwiększania manewrowości, siła ognia pozostanie taka sama, bowiem luf nie przybędzie jedynie dzięki podziałowi pojedynczego, większego organizmu na kilka mniejszych. Natomiast, co bardzo interesujące, nikt nie starał się nawet przedrzeć z narracją, że Moskwa – choćby dzięki wnioskom wyciągniętym z konfliktu Armenii z Azerbejdżanem – stała się potęgą dronową i przeniesie przyszłe stracie w obszar powietrzny. Kreml nieprzerwanie straszył czołgami.
Czołgami, przynajmniej tymi jeżdżącymi dziś na Ukrainie, Rosjanie NATO nie zaatakują. Obecnie służące w linii maszyny, najczęściej jakieś remontowane hybrydy wozów z czasów Układu Warszawskiego, nie stanowią zagrożenia dla członków najsilniejszego sojuszu militarnego w dziejach ludzkości. Owszem, można coś kupić choćby od Chińczyków, ale ci – zawsze pragmatyczni – zażądają zapłaty w gotówce lub surowcach, naturalnie, po okazyjnej cenie, a na to Moskwy nie stać, gdyż unaocznił nam się poważny kryzys gospodarczy, trawiący trzewia „niedźwiedzia”. Szalejąca inflacja, brak rak do pracy i uwiąd w obszarach pozyskiwania zaawansowanej optoelektroniki powodują, że przez jakiś czas Rosjanie nie będą w stanie odbudowywać swego potencjału pancernego, a bez niego ich armia jest nagusieńka. Co w takiej sytuacji robi Władimir Władimirowicz Putin? Ano to, co zwykle, czyli podpisuje następną bumagę o użyciu broni jądrowej. Co robią analitycy, po podpisaniu kolejnego świstka papieru? Standardowo, zaczynają rozpaczać, że: „wojna światowa wisi na włosku, a jak Ruskie walną atomem, to dopiero będzie!”. Szkoda, że nikomu nie przyjdzie do głowy, iż sami Rosjanie mogą bać się wystrzelić takie ustrojstwo z silosu, w obawie, by ta kupa rdzy, pamiętająca czasy marszałka Związku Radzieckiego, Iwana Ignatiewicza Jakubowskiego, nie spadła im na futrzane papachy. Proszę, aby z wielką ostrożnością podchodzili Państwo do wszelakiej maści rewelacji wojennych, na jakie natkniecie się w codziennym życiu, bowiem, na chwilę obecną, jest to jedynie walenie Moskwy w wojenne tarabany, a te – podobnie jak beczki z powiedzenia Plutarcha o głupcach – robią wiele hałasu, ale wewnątrz są puste.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 11 grudnia 2024 r.
Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez