Co oznacza najazd na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie? "Symboliczny cios"
2024-12-26 11:45:19(ost. akt: 2024-12-26 12:09:18)
Atak na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie 19.12.2024 to więcej niż tylko incydent – to symboliczny cios w fundamenty naszej tożsamości narodowej i duchowej. Miejsca takie jak ten klasztor nie są jedynie przestrzenią modlitwy, lecz także świadectwem ciągłości naszej kultury, wiary i wspólnoty. Uderzenie w nie to próba naruszenia wartości, które przez wieki definiowały polskość i pozwalały przetrwać najtrudniejsze momenty naszej historii. Wydarzenie to staje się ostrzeżeniem przed erozją sacrum i wzywa do refleksji nad przyszłością naszej wspólnoty.
Atak na sacrum – lekcja z przeszłości
Ataki na miejsca kultu religijnego, takie jak najazd na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie, wpisują się w smutny ciąg wydarzeń, nie tylko ostatnich lat, wywołanych przez skrajnie lewicowe środowiska. Na przestrzeni wieków takie ataki miały miejsce w najciemniejszych momentach naszej historii. Miejsca sakralne były i są symbolem trwałości wiary, tradycji oraz narodowej tożsamości, dlatego zawsze stawały się celem tych, którzy chcieli złamać ducha Polaków. Przypomnijmy sobie kilka przykładów z dziejów, kiedy podobne akty były wykorzystywane jako narzędzie represji i destrukcji społecznej.
Okres zaborów – ataki zaborców na polskie klasztory
W XIX wieku, pod zaborami, represje wobec Kościoła katolickiego były elementem szerszej polityki germanizacji i rusyfikacji. Władze rosyjskie przeprowadzały masowe kasaty klasztorów w Królestwie Polskim po upadku powstań narodowych. Przykładem jest likwidacja klasztoru kamedułów w Wigrach w 1831 roku, po powstaniu listopadowym, kiedy władze carskie uznały zakonników za zagrożenie polityczne – klasztor leżący na uboczu w środku kraju lasów i jezior. Do roku 1842 zlikwidowano ponad 200 klasztorów w zaborze rosyjskim. Podobny los spotkał liczne zgromadzenia w Wielkopolsce i na Śląsku, gdzie pruscy zaborcy widzieli w Kościele bastion polskości i zagrożenie dla swoich planów germanizacyjnych.
Okupacja niemiecka – dewastacja miejsc kultu
Podczas II wojny światowej Niemcy regularnie atakowali polskie świątynie i klasztory, widząc w nich nie tylko duchowe oparcie narodu, ale także miejsca oporu wobec okupanta. Najbardziej symbolicznym przykładem jest najazd na klasztor franciszkanów w Niepokalanowie, gdzie w 1941 roku niemieccy żołnierze aresztowali Maksymiliana Marię Kolbego i innych zakonników. Klasztor został zdewastowany, a jego działalność niemal całkowicie sparaliżowana. Polscy księża i biskupi byli aresztowani w swoich parafiach i miejscach sprawowania kultu i albo zabijani w utajonych miejscach kaźni (jak w Piaśnicy), albo wywożeni do obozów koncentracyjnych – najwięcej do KL Dachau, który jest nazywany Golgotą polskiego duchowieństwa
Innym przykładem jest splądrowanie i profanacja katedry na Wawelu, którą Niemcy podczas wojny przekształcili w przestrzeń wykorzystywaną na cele propagandowe. I zrobili to już po raz drugi w historii, bo po trzecim rozbiorze Polski ukradli insygnia koronacyjne polskich królów i przetopili je. Podczas II wojny liczne świątynie w Warszawie, były wykorzystywane jako magazyny wojskowe, a ich wnętrza niszczono bez żadnej refleksji nad ich historycznym czy sakralnym znaczeniem.
Komunistyczna wojna z Kościołem
Po wojnie, pod rządami komunistów, Kościół katolicki w Polsce był celem systematycznych ataków. W latach 50 bolszewicy więzili prymasa Wyszyńskiego, licznych biskupów, proces kurii krakowskiej zakończył się skazaniem na śmierć duchownych. Likwidowano klasztory i poddawano inwigilacji. Poniżano duchowieństwo, szczególnie siostry zakonne. W 1983 roku milicja i SB przeprowadziły brutalny atak na kościół i klasztor św. Marcina w Warszawie, w którym schronienia szukali opozycjoniści. Wydarzenie to, choć rzadko przypominane, pokazuje, jak władze późnego PRL (z którego wywodzi się duża cześć obecnych „elit władzy”) nie wahały się przed użyciem siły wobec miejsc świętych, gdy widziały w nich zagrożenie dla swojego monopolu władzy. W końcu – zabójstwo księdza Jerzego w 1984 i 3 księży w 1989, przez wielu uważane jest za akt założycielski tzw. III RP
Represje wobec księży, inwigilacja, a także bezpośrednie ataki na miejsca kultu miały na celu nie tylko złamanie struktur Kościoła, ale i odebranie Polakom przestrzeni duchowej, w której mogli odnaleźć poczucie jedności i siły w walce z opresją.
Współczesne echo dawnych represji
Porównanie dzisiejszych wydarzeń z tymi z przeszłości pokazuje, że atak na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie nie jest jedynie lokalnym incydentem. To wydarzenie o głębszym znaczeniu historyczno-politycznym, które można zestawić z aktami agresji wobec miejsc kultu w czasie zaborów, okupacji niemieckiej czy komunistycznej dyktatury. Warto podkreślić, że takie czyny zdarzały się w Polsce jedynie w czasach okupacji lub rządów totalitarnych – w momentach, gdy nasza suwerenność i duchowa niezależność były zagrożone.
Obrona sacrum, niezależnie od czasów, jest obroną tożsamości narodowej i duchowej. Wydarzenia te przypominają nam o konieczności czujności i solidarności wobec prób deprecjonowania naszych wartości oraz ataków na to, co dla nas najświętsze.
Kontekst polityczno-ideologiczny – cień autorytaryzmu
Najazd na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie, mimo iż wydaje się być aktem wymierzonym w konkretną instytucję, wpisuje się w szerszy kontekst ustrojowy, który kształtuje Polskę pod rządami Donalda Tuska. Ten system, demokratura, zachowuje pozory demokracji, jednocześnie systematycznie podważając jej fundamenty. To fasadowa demokracja, w której w istocie rzeczy obowiązuje zasada decyzji jednego człowieka (w politologii to zjawisko nosi nazwę „Führerprinzip”). W świetle takich działań można dostrzec, że to, co wygląda na incydentalny akt, jest częścią głębszego procesu erozji pluralizmu i wartości demokratycznych.
Najazd na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie, mimo iż wydaje się być aktem wymierzonym w konkretną instytucję, wpisuje się w szerszy kontekst ustrojowy, który kształtuje Polskę pod rządami Donalda Tuska. Ten system, demokratura, zachowuje pozory demokracji, jednocześnie systematycznie podważając jej fundamenty. To fasadowa demokracja, w której w istocie rzeczy obowiązuje zasada decyzji jednego człowieka (w politologii to zjawisko nosi nazwę „Führerprinzip”). W świetle takich działań można dostrzec, że to, co wygląda na incydentalny akt, jest częścią głębszego procesu erozji pluralizmu i wartości demokratycznych.
Zamach na pluralizm i symbole wspólnoty
Obecna władza konsekwentnie wykorzystuje centralizację swoich struktur do marginalizowania niezależnych instytucji. Kościół katolicki, jako strażnik tradycyjnych wartości i przestrzeń niezależności duchowej, staje się celem działań, które mają na celu osłabienie jego autorytetu. Narracja podziału społeczeństwa na „lepszych” i „gorszych”, na „demokratów” i „pisowców”, wskazywanie (poprzez nagonkę medialną) którzy obywatele są gorszej kategorii stosowane przez rządzących, ma konsolidować ich bazę wyborczą, jednocześnie uderzając w instytucje, które mogą być punktem oporu wobec niedemokratycznej władzy. Atak na klasztor Dominikanów w Lublinie idealnie wpisuje się w tę strategię.
Instrumentalizacja prawa i pretekst
Władza Tuska instrumentalizuje prawo, używając przepisów i procedur do legitymizowania działań, które w istocie służą jej interesom politycznym, a równocześnie są tych przepisów i procedur łamaniem. Pretekst w postaci rzekomego poszukiwania posła Romanowskiego doskonale pokazuje, jak aparat państwowy – od prokuratury po służby – jest wykorzystywany do działań, które mają na celu nie tylko represjonowanie opozycji, ale także osłabianie instytucji symbolizujących tradycyjne wartości. Tego rodzaju wydarzenia mają również na celu wytwarzanie napięcia społecznego, które odwraca uwagę od rzeczywistych problemów. Pretekst może być dowolny – w opisywanym przypadku rzekomo „poszukiwano” posła Romanowskiego, a przecież już było wiadomo, że jest na Węgrzech i wystąpił o azyl polityczny, a służby „poinformowały”, że dokładnie wiedzą, gdzie jest.
Fasada demokracji i manipulacja społeczeństwem
Atak na klasztor można interpretować jako element strategii zarządzania konfliktem społecznym, w której eskalacja napięć służy wzmocnieniu kontroli nad narracją polityczną. Publiczne oburzenie i podziały, wywołane takim wydarzeniem, wpisują się w plan konsolidacji władzy poprzez odciągnięcie uwagi opinii publicznej od kluczowych problemów – gospodarczych, społecznych czy związanych z aferami władzy. Dodatkową korzyścią jest zadowolenie najbardziej skrajnych zwolenników.
Władza a religia – narzędzie liberalizmu instrumentalnego
W retoryce rząd promuje wartości liberalne, takie jak prawa człowieka czy europejska integracja, jednocześnie ograniczając rzeczywistą wolność słowa i pluralizm. Religia, a zwłaszcza Kościół katolicki, który w polskim kontekście jest obrońcą narodowych wartości, staje się dla tej władzy przeszkodą. Narracja „neutralności światopoglądowej” jest wykorzystywana jako usprawiedliwienie działań wymierzonych w instytucje duchowe, które są postrzegane jako niezależne od władzy. Kościół jest zresztą w Polsce od samego początku III RP przedstawiany jako zagrożenie dla demokracji, symbol wstecznictwa, a w ostatnich latach jako siedlisko pedofilów. Ta wroga propaganda znajduje swoich odbiorców – i to dla nich także przeprowadzono najazd na klasztor.
Znaczenie ideologiczne – polski kontekst globalnych trendów
Działania obecnej władzy przypominają strategie stosowane w innych hybrydowych autorytaryzmach, takich jak Rosja czy Turcja. Centralizacja mediów, instrumentalizacja prawa i marginalizacja oponentów politycznych to wspólne elementy tych systemów. Jednak w Polsce, gdzie Kościół pełnił kluczową rolę w budowie tożsamości narodowej, ataki na miejsca kultu mają szczególne znaczenie. To nie tylko uderzenie w instytucję, ale również próba dekonstrukcji symboli wspólnoty narodowej.
W przypadku ataku na klasztor ojców Dominikanów w Lublinie pojawia się paradoks, który trudno pominąć. Zakon, znany z wyjątkowej spolegliwości wobec obecnej władzy, a także z widocznej niechęci wobec wcześniejszych rządów Zjednoczonej Prawicy, stał się celem napaści w systemie, który – przynajmniej powierzchownie – nie traktował go jako zagrożenia.
Spolegliwość wobec władzy – naiwność czy strategia?
Dominikanie od lat prezentują postawę dialogu i uległości wobec liberalnych narracji politycznych. Wielokrotnie dawali wyraz swojej krytycznej postawie wobec konserwatywnej wizji państwa promowanej przez Zjednoczoną Prawicę, jawnie sympatyzując z ówczesną opozycją. Ta postawa nie wynikała z niechęci do konfrontacji, lecz raczej z ich filozofii budowania mostów i poszukiwania kompromisu. W końcu jest to zakon kaznodziejski, co nie zmienia zasadniczego pytania o wierność tradycji Św. Dominika, który nie ulegał pokusie kompromisu ze złem.
Tym większym paradoksem jest fakt, że to właśnie Dominikanie, uchodzący za „bezpiecznych” w oczach obecnej władzy, stali się ofiarą działań, które uderzają w fundamenty ich misji. Władza, która w swojej retoryce jest liberalna i wolnościowa, nie wahała się wykorzystać swojej siły wobec zakonu, który nigdy nie pretendował do roli bastionu konserwatyzmu czy opozycji. A zwłaszcza unikał zabrania głosu w sporze politycznym, który w Polsce trwa od momentu objęcia władzy przez Donalda Tuska i łamania przez niego samego i jego nominatów nie tylko szeregu ustaw, ale i Konstytucji. Teraz został złamany Konkordat.
Paradoks relacji z władzą
Ten paradoks ujawnia większy problem ustroju zaprowadzonego w Polsce przez Tuska – brak rzeczywistych sojuszy, czy stabilnych zasad współpracy. Władza, która instrumentalizuje instytucje i symbole, nie rozróżnia tych, którzy są jej bliscy ideologicznie, od tych, którzy pozostają wobec niej krytyczni. Atak na Dominikanów jest nie tylko ciosem w instytucję religijną, ale także dowodem na to, że spolegliwość wobec reżimu nie gwarantuje bezpieczeństwa. To powinni zanotować obecni sojusznicy Tuska z koalicji.
W tym kontekście – i to jest nauka dla Polaków przywiązanych do idei wolności i niepodległości - władza autorytarna nie uznaje nie tylko zasad, ale i trwałych sojuszy i kompromisów. Nawet ci, którzy wykazują wobec niej uległość, mogą stać się ofiarami jej działań. Historia uczy, że w takich momentach kluczowe staje się zrozumienie, że uległość wobec siły nigdy nie chroni przed represjami. Jedyną drogą do obrony wspólnotowych wartości jest solidarność i odwaga w obliczu zagrożeń, niezależnie od politycznych kalkulacji.
Ignacy Siedlecki – analityk społeczny i publicysta z doświadczeniem w zarządzaniu i środowisku biznesowym. Jego zainteresowania obejmują historię Kościoła, kulturę oraz społeczne i polityczne procesy wpływające na kształtowanie tożsamości wspólnot narodowych.
Artykuł ukazał się na portalu wPolityce.pl
Źródło: wPolityce.pl
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
as. #3116512 wczoraj, 20:17
Ci z nas, którzy jeszcze pamiętają działania ZOMO dobrze wiedzą, że te oddziały milicji nigdy nie wchodziły do kościołów. W kościołach właśnie zawsze mogli schronić się opozycjoniści i ludzie protestujący przeciwko działaniom władz komunistycznych. Zatem to co teraz robią bodnarowcy szokuje i dowodzi tego, że koalicja 13 grudnia prowadzi jawną wojnę z narodem.
odpowiedz na ten komentarz