Wielki Rybak zamknięty w "Barce"
2025-04-07 10:00:00(ost. akt: 2025-04-07 10:27:00)
Rocznica śmierci Jana Pawła II dla nas, Polaków, to jedno z ważniejszych wydarzeń na naszej mapie historii. Przynajmniej deklaratywnie. Część katolików podeszła do niej, jak co roku, z dużym wzruszeniem i powagą, inni potraktowali ten dzień jako okazję do wspomnień, ale też duża grupa naszych rodaków, w tym również wiernych, zachowała dystans i sceptycyzm. Przy okazji odbyła się dyskusja na temat tego, co pozostało z dziedzictwa Jana Pawła II. I czy to dziedzictwo jest godne pamięci?
A zatem czy faktycznie spuścizna Jana Pawła II to realny fundament, na którym została ufundowana nasza własna, rodzima rzeczywistość, czy już tylko historia? Czy możemy powiedzieć, że my, Polacy, spośród których wyszedł Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, naprawdę wzięliśmy sobie do serca i do rozumu Jego naukę i wcielaliśmy ją w nasze życie moralne, społeczne, religijne, duchowe? Czy jesteśmy lepsi jako ludzie, mając świętego Jana Pawła II, którego uznajemy za naszego papieża, jak często słyszy się.
Zapomniany papież
Osobiście bardzo w to wątpię. Owszem, można dostrzec, tu i tam, pewne zewnętrzne oznaki przywiązania i dumy z Jana Pawła II. Mamy jego portrety, pomniki, ulice, kamienie pamięci, dęby nazwane Jego imieniem, wszyscy znamy „Barkę”, o której mówimy, że była to ulubiona piosenka papieża. Czy jednak to nie jest tylko fasada, za którą jest tylko pustka? Jakiś czas temu na uniwersytecie trzeciego wieku zaproszony prelegent zaczął swoją prezentację od zadania pytania, które było skierowane do około 80 dojrzałych już osób, wśród nich większość to były panie z wyższym bądź średnim wykształceniem: jakie encykliki Jana Pawła znają? Chodziło o wymienienie tytułów lub tematu encykliki. Oprócz jednej osoby nikt nie potrafił przytoczyć ani jednego tytułu. Przyznam, że to zabolało. Jeśli bowiem niewiele wiedzą o nauczaniu papieża ludzie, którzy doskonale pamiętają za życia Jana Pawła II, to czy wypada nam wymagać tej wiedzy od młodych? Nie, nie znamy nawet zrębów myśli filozoficzno-teologicznej św. Jana Pawła II. A jeśli nie znamy, to co możemy wcielać we własne jednostkowe życie?
Osobiście bardzo w to wątpię. Owszem, można dostrzec, tu i tam, pewne zewnętrzne oznaki przywiązania i dumy z Jana Pawła II. Mamy jego portrety, pomniki, ulice, kamienie pamięci, dęby nazwane Jego imieniem, wszyscy znamy „Barkę”, o której mówimy, że była to ulubiona piosenka papieża. Czy jednak to nie jest tylko fasada, za którą jest tylko pustka? Jakiś czas temu na uniwersytecie trzeciego wieku zaproszony prelegent zaczął swoją prezentację od zadania pytania, które było skierowane do około 80 dojrzałych już osób, wśród nich większość to były panie z wyższym bądź średnim wykształceniem: jakie encykliki Jana Pawła znają? Chodziło o wymienienie tytułów lub tematu encykliki. Oprócz jednej osoby nikt nie potrafił przytoczyć ani jednego tytułu. Przyznam, że to zabolało. Jeśli bowiem niewiele wiedzą o nauczaniu papieża ludzie, którzy doskonale pamiętają za życia Jana Pawła II, to czy wypada nam wymagać tej wiedzy od młodych? Nie, nie znamy nawet zrębów myśli filozoficzno-teologicznej św. Jana Pawła II. A jeśli nie znamy, to co możemy wcielać we własne jednostkowe życie?
Nie lepiej jest też na uniwersytetach, w seminariach duchownych, w różnych instytutach i instytucjach katolickich. O nauczaniu Jana Pawła II, tak sądzę, za mało się mówi i za mało podkreśla się rolę Jego nauki jako ważnego współczesnego filozofa, teologa, myśliciela, przywódcy religijnego, który podkreślał, jak mało kto, antropologię skoncentrowaną na godności osoby ludzkiej, poszanowanie wolności, wartości życia, pokoju, dialogu akcentującego budowanie cywilizacji miłości. A przecież papież Wojtyła, tytan pracy, o nieprawdopodobnym intelekcie, swój pontyfikat uczynił jednym z najbardziej twórczych, ważnych, oryginalnych i niezwykłych pontyfikatów w dziejach papiestwa. I szkoda, że obecnie tak mało się korzysta z tej spuścizny!
Uważam, że ta sytuacja swoistego indyferentyzmu wobec dziedzictwa papieża Polaka wynika też w sporej mierze z tego, że w przestrzeni Kościoła, począwszy od głowy Kościoła katolickiego, papieża Franciszka, niestety za mało uwagi i zainteresowania przykłada się do Jego nauczania. Papież Franciszek, w przeciwieństwie do papieża Benedykta XVI, naprawdę sporadycznie kładł nacisk na rolę pontyfikatu papieża Wojtyły, co dało się odnotować. Powiedziałabym, że to ignorowanie Go może nawet nie było zamierzone i wynikało raczej z zupełnie różnej osobowości i temperamentu papieża Franciszka, także jego formacji, wykształcenia, pochodzenia, autorytetów, na jakie się powoływał, ludzi, którymi się otaczał, doradców, których sobie wybrał, i ogólnej filozofii życia, z której poniekąd wyrósł jego pontyfikat, tak diametralnie odmienny od pontyfikatu papieża Wojtyły.
Nowe otwarcie
Papież Franciszek nawet za bardzo nie starał się, aby sprawiać wrażenie, że interesuje go dziedzictwo intelektualne poprzedników. Jako papież zmiany, reform i tak zwanego postępu, cokolwiek to słowo ma znaczyć, nie zagłębiał się w niuanse dociekań antropologicznych, teologicznych, duszpasterskich poprzednich papieży, tylko, mając przecież niewiele czasu z racji na swój wiek, co zresztą sam podkreślał, robił swoje. A chciał przecież zmienić wiele, wyakcentować inne obszary działań duszpasterskich, podkreślić i nadać nowy charakter pewnym aspektom moralności i życia społecznego. I zrobił to, trzymając Kościół dość krótko w ryzach, jako człowiek i papież, który realizował swoje cele bez zbytnich sentymentów. Osobiście bardzo przykro odczułam decyzję papieża Franciszka, który na moim macierzystym Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie „zreorganizował” Papieski Instytut Jana Pawła II nad Małżeństwem i Rodziną. Stało się to w rok po ogłoszeniu dubiów (wątpliwości) w odniesieniu do adhortacji posynodalnej „Amoris laetitia”, o której pisałam niegdyś na łamach Gazety. W Instytucie stracili pracę jego pomysłodawcy i pracownicy naukowi związani niegdyś z Janem Pawłem II. A na czele Instytutu stanął powołany przez papieża Franciszka abp Vincenzo Paglia, przewodniczący Papieskiej Rady Rodziny. Ten sam, który zlecił stworzenie kontrowersyjnego muralu na ścianie katedry diecezji Terni-Narni-Amelia we Włoszech. Paglia jest jednym z „bohaterów” muralu. Duchowny, ujęty na ścianie katedry, jest w czułym uścisku z drugim mężczyzną. Obydwaj na muralu są nadzy. Warto wspomnieć, że abp Paglia opowiada się za legalizacją związków homoseksualnych, otwartego stanowiska wobec osób rozwiedzionych, wyraża nadzieję na wydanie encykliki o sztucznym ograniczeniu płodności, w której zaakceptuje się stosowanie antykoncepcji.
Papież Franciszek nawet za bardzo nie starał się, aby sprawiać wrażenie, że interesuje go dziedzictwo intelektualne poprzedników. Jako papież zmiany, reform i tak zwanego postępu, cokolwiek to słowo ma znaczyć, nie zagłębiał się w niuanse dociekań antropologicznych, teologicznych, duszpasterskich poprzednich papieży, tylko, mając przecież niewiele czasu z racji na swój wiek, co zresztą sam podkreślał, robił swoje. A chciał przecież zmienić wiele, wyakcentować inne obszary działań duszpasterskich, podkreślić i nadać nowy charakter pewnym aspektom moralności i życia społecznego. I zrobił to, trzymając Kościół dość krótko w ryzach, jako człowiek i papież, który realizował swoje cele bez zbytnich sentymentów. Osobiście bardzo przykro odczułam decyzję papieża Franciszka, który na moim macierzystym Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie „zreorganizował” Papieski Instytut Jana Pawła II nad Małżeństwem i Rodziną. Stało się to w rok po ogłoszeniu dubiów (wątpliwości) w odniesieniu do adhortacji posynodalnej „Amoris laetitia”, o której pisałam niegdyś na łamach Gazety. W Instytucie stracili pracę jego pomysłodawcy i pracownicy naukowi związani niegdyś z Janem Pawłem II. A na czele Instytutu stanął powołany przez papieża Franciszka abp Vincenzo Paglia, przewodniczący Papieskiej Rady Rodziny. Ten sam, który zlecił stworzenie kontrowersyjnego muralu na ścianie katedry diecezji Terni-Narni-Amelia we Włoszech. Paglia jest jednym z „bohaterów” muralu. Duchowny, ujęty na ścianie katedry, jest w czułym uścisku z drugim mężczyzną. Obydwaj na muralu są nadzy. Warto wspomnieć, że abp Paglia opowiada się za legalizacją związków homoseksualnych, otwartego stanowiska wobec osób rozwiedzionych, wyraża nadzieję na wydanie encykliki o sztucznym ograniczeniu płodności, w której zaakceptuje się stosowanie antykoncepcji.
W dokumentach, pismach, homiliach papieża Franciszka nie odnajdziemy zbyt wielu odniesień do Jana Pawła II, bo nie ma ich tam. Papież sporadycznie cytuje poprzedników na papieskim tronie, a jeśli już, to częściej odwołując się do Pawła VI czy Jana XXIII. Najchętniej jednak odnosi się do samego siebie, przywołując swoje własne teksty w postaci autocytatów. Owszem, zdarzyło się, że w przypadku zarzutów dotyczących dopuszczenia do komunii świętej rozwodników papież, czy też osoby, które w jego imieniu pisały wyjaśnienia, dość gęsto cytował Jana Pawła II, ale były to wyjątkowe sytuacje.
Pontyfikat zerwania
Papież Franciszek nigdy nie dbał o to, aby jego pontyfikat był postrzegany jako pontyfikat ciągłości, lecz raczej pontyfikat zmiany i procesu, zwłaszcza że papież Bergoglio chciał być rozpoznawany jako ten, który jest krytyczny, ma zdrowy osąd rzeczy i chce oczyścić Kościół z jego hipokryzji, skandali i stawianych mu zarzutów.
Papież Franciszek nigdy nie dbał o to, aby jego pontyfikat był postrzegany jako pontyfikat ciągłości, lecz raczej pontyfikat zmiany i procesu, zwłaszcza że papież Bergoglio chciał być rozpoznawany jako ten, który jest krytyczny, ma zdrowy osąd rzeczy i chce oczyścić Kościół z jego hipokryzji, skandali i stawianych mu zarzutów.
To spowodowało wiele decyzji zmieniających lub korygujących zastaną rzeczywistość Kościoła. Franciszek, inaczej niż Jan Paweł II czy Benedykt XVI, widział lub interpretował w wielu punktach zawartość doktryny Kościoła i dlatego doprowadził do częściowej jej zmiany, równocześnie, jak podkreśla ks. prof. Andrzej Kobyliński, wprowadzając w miejsce niezmiennych zasad i norm indywidualny osąd sumienia poszczególnych wiernych. W praktyce oznacza to, że konsekwencją takiego myślenia musiał być nowy model katolicyzmu, który, jak mówi ks. prof. A. Kobyliński, zakłada regionalizację doktrynalną. „W tym kontekście kluczowym słowem jest decentralizacja, która oznacza zgodę Watykanu na różne rozumienie prawd wiary i moralności w poszczególnych krajach czy regionach. W czasie pontyfikatu Franciszka powstał zatem Kościół zdecentralizowany, synodalny. Jego istotą jest akceptacja różnorodności doktrynalnej wśród katolików na świecie”. Nie mam wątpliwości, że ten model jest zerwaniem z doktryną papieży poprzedników i wprowadza nową jakość do Kościoła powszechnego, która zapewne prowadzić będzie do dalszych zmian, być może już w czasie kolejnego pontyfikatu po papieżu Franciszku.
Z dalekiego kraju – bis
Warto też wspomnieć o jeszcze jednym powodzie widocznego dystansu papieża Franciszka do poprzedników. Otóż papież Franciszek przebywa zupełnie z innego świata – z Ameryki Łacińskiej. Ma zatem zupełnie inne postrzeganie świata. Niewątpliwie skażone lewicową aksjologią, teologią wyzwolenia, skłonnościami do oceny rzeczywistości przez pryzmat rewolucji, zmian społecznych i dystansu do prawicowych ideologii oraz tradycyjnego Kościoła, który w powszechnej opinii tam panującej trzyma bardziej z możnymi tego świata niż z ludźmi nizin społecznych. Franciszek przyznał podczas wywiadu z włoskim dziennikarzem prof. Eugeniem Scalfarim, że był pod głębokim wpływem ateistycznego komunizmu, kiedy postanowił zostać duchownym, widzącym siebie jako wojującego „modernistycznego rewolucjonistę”, którego raził prozelityzm (próba nawracania kogokolwiek na chrześcijaństwo). Sam też wyznał, że w Argentynie uczyła go żarliwa komunistka, którą szanował i z którą się zaprzyjaźnił, a którą była paragwajska marksistka Esther Ballestrino de Careaga, podsuwająca mu do lektury teksty partii komunistycznej. Książki Esther o komunistycznej treści, po jej śmierci, papież Bergoglio przechowywał przez 40 lat, aby oddać je jej córkom. W takim klimacie wyrósł papież Bergoglio i ten rys jego biografii sprawił, że papież trudno odnajdował się w kontekście myślenia wartościami europejskimi filozofii i teologii Karola Wojtyły czy Józefa Ratzingera, inaczej postrzegał rolę Kościoła, jego stosunku do państwa, świeckich w Kościele, ich autonomię w stanowieniu o sobie samych.
Warto też wspomnieć o jeszcze jednym powodzie widocznego dystansu papieża Franciszka do poprzedników. Otóż papież Franciszek przebywa zupełnie z innego świata – z Ameryki Łacińskiej. Ma zatem zupełnie inne postrzeganie świata. Niewątpliwie skażone lewicową aksjologią, teologią wyzwolenia, skłonnościami do oceny rzeczywistości przez pryzmat rewolucji, zmian społecznych i dystansu do prawicowych ideologii oraz tradycyjnego Kościoła, który w powszechnej opinii tam panującej trzyma bardziej z możnymi tego świata niż z ludźmi nizin społecznych. Franciszek przyznał podczas wywiadu z włoskim dziennikarzem prof. Eugeniem Scalfarim, że był pod głębokim wpływem ateistycznego komunizmu, kiedy postanowił zostać duchownym, widzącym siebie jako wojującego „modernistycznego rewolucjonistę”, którego raził prozelityzm (próba nawracania kogokolwiek na chrześcijaństwo). Sam też wyznał, że w Argentynie uczyła go żarliwa komunistka, którą szanował i z którą się zaprzyjaźnił, a którą była paragwajska marksistka Esther Ballestrino de Careaga, podsuwająca mu do lektury teksty partii komunistycznej. Książki Esther o komunistycznej treści, po jej śmierci, papież Bergoglio przechowywał przez 40 lat, aby oddać je jej córkom. W takim klimacie wyrósł papież Bergoglio i ten rys jego biografii sprawił, że papież trudno odnajdował się w kontekście myślenia wartościami europejskimi filozofii i teologii Karola Wojtyły czy Józefa Ratzingera, inaczej postrzegał rolę Kościoła, jego stosunku do państwa, świeckich w Kościele, ich autonomię w stanowieniu o sobie samych.
Tracona pamięć
Trudno zatem dziwić się, że dwadzieścia lat po śmierci papieża Jana Pawła II, w mojej ocenie, Jego pontyfikat powoli przechodzi raczej do historii Kościoła, nie mając realnego wpływu na życie katolików, na ich pamięć i żywe przejmowanie się nim. A tylko nieliczni, są też tacy, pielęgnują, zgłębiają i promują patrymonium Jana Pawła II.
Trudno zatem dziwić się, że dwadzieścia lat po śmierci papieża Jana Pawła II, w mojej ocenie, Jego pontyfikat powoli przechodzi raczej do historii Kościoła, nie mając realnego wpływu na życie katolików, na ich pamięć i żywe przejmowanie się nim. A tylko nieliczni, są też tacy, pielęgnują, zgłębiają i promują patrymonium Jana Pawła II.
2 kwietnia pod pomnikami, tablicami lub w kościołach relatywnie niewielka grupa ludzi zebrała się o 21.37, zaśpiewała „Barkę”, niektórzy w oknie wystawili światełko. Ktoś obejrzał nowy film pod tytułem „21.37”, tu i ówdzie odbył się koncert papieski lub konferencja, zadzwoniły dzwony, jeśli proboszczom w ogóle ta myśl przyszła do głowy, ale już następnego dnia świat nadal funkcjonował, tak jakby św. Jan Paweł II go nie dotyczył…
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez