Niemiecka wystawa za polskie pieniądze
2025-07-15 15:00:00(ost. akt: 2025-07-15 15:26:25)
Wystawa otwarta w sercu Gdańska, pod szacownym dachem Ratusza Głównego Miasta, nie powinna się była wydarzyć. Nie w Polsce. Nie w Gdańsku. Nie w 2025 roku. Nie z tytułem ekspozycji: „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. Ten tytuł jest nie tylko niezręczny. On jest upokarzający, zatrważający i hańbiący pamięć tysięcy ofiar niemieckiej okupacji, rodzin, które noszą w sobie ból nieprzepracowanych strat i dla całego narodu, który raz po raz musi przypominać światu, kto był katem, a kto ofiarą.
Zacznijmy od początku: mieszkańcy Pomorza, zwłaszcza Kaszubi, byli ofiarami niemieckiej polityki eksterminacyjnej od pierwszych dni wojny. Niemcy postrzegali ich jako element „podejrzany rasowo”, „pół-Polaków”, których albo należało zniemczyć, albo usunąć. W ramach akcji „Intelligenzaktion” rozstrzeliwano nauczycieli, księży, leśników, lokalnych działaczy. Gdzie? W Piaśnicy - w lesie zaledwie 10 kilometrów od Wejherowa, gdzie od jesieni 1939 roku do wiosny 1940 roku Niemcy zamordowali co najmniej 12 tysięcy osób. Wśród nich były kobiety, dzieci, pacjenci szpitali psychiatrycznych, całe rodziny. Zastrzeleni, zakopani w dołach, zapomniani przez świat.
To nie byli jacyś „inni”, to byli nasi. Nasi nauczyciele, nasi sąsiedzi, nasze babcie i pradziadkowie. Tymczasem teraz, w tym samym regionie, w tym samym mieście, które jeszcze nosi ślady wojennych ran, szefostwo Muzeum Gdańskiego, pozwala sobie na wystawę, której narracja zrównuje oprawców i ofiary. Która ukazuje młodych mężczyzn w mundurach Wehrmachtu jako „naszych chłopców”, rzekomo tragicznych bohaterów losu, a nie, choćby i przymusowych, żołnierzy armii zbrodniczego reżimu.
Nie, nie ma tu miejsca na niuanse. Bo ta wystawa nie mówi językiem subtelnej refleksji historycznej. Mówi językiem rozmycia. Estetyzacji. Zawieszenia odpowiedzialności. Tak to odbieram, ale przecież nie tylko ja. Zdjęcia „uśmiechniętych chłopców” w mundurach nie są opowieścią o tragedii. Są próbą uczynienia z niemieckiego munduru nośnika sentymentu. A to nie jest tylko błąd. To jest bluźnierstwo wobec pamięci o Piaśnicy.
Gdzie są zdjęcia ofiar? Gdzie są doły śmierci, gdzie krzyże na leśnych mogiłach, gdzie wspomnienia matek, które nie zdążyły się pożegnać z synami wywleczonymi z domów? Czy ta wystawa mówi choć słowem o tym, że żołnierze Wehrmachtu, także ci wcieleni z Pomorza, brali udział w tłumieniu powstań, egzekucjach, deportacjach, spaleniu wsi? Czy pokazuje, że wielu z tych „chłopców” wróciło po wojnie i milczało lub wyparło to, w czym uczestniczyli, tak jak w rodzinie Melcerów, z którymi spotkałam się w ostatnich dniach? Czy zestawia ich los z losem tych, którzy zginęli od ich kul? Akurat jestem w tych miejscach i słyszę od nich o tragicznych losach ich przodków. Są wstrząsające. Tak, to byli "nasi chłopcy", ale na przymus wcieleni w szeregi znienawidzonej armii cierpieli aż do śmierci, jeśli udało się im przeżyć.
Nie!
Muzeum Gdańska, instytucja publiczna, finansowana z pieniędzy podatników postanowiło opowiedzieć historię o „naszych chłopcach” bez pokazania „naszych grobów”. Bez opowiedzenia o Piaśnicy, Stutthofie, Szpęgawsku, Fordonie, Barbace. O tych wszystkich miejscach, gdzie ci chłopcy, choćby nie ze zbrodniczej woli, stali po złej stronie karabinu.
I dlatego protest, który odbył się 15 lipca, a w którym wzięłyśmy udział z córką Marią, nie był tylko wydarzeniem politycznym. To była próba ocalenia moralnego sensu naszej pamięci. Próba postawienia tamy tej dziwnej, rewizjonistycznej narracji, która coraz śmielej wkracza do polskiej przestrzeni publicznej. Bo dziś opowiada się z sentymentem o „chłopcach w mundurach”, a jutro zapomni się, że ktoś z nich strzelał do Polaków.
Trzeba to powiedzieć jasno: wystawa „Nasi chłopcy” nie tylko nie powinna mieć miejsca. Ona powinna zostać natychmiast zamknięta! A jeśli nie zostanie, to jej kuratorzy powinni przynajmniej zdobyć się na refleksję: czy można mówić „nasi chłopcy” w mieście, którego historia zaczęła się od śmierci polskich obrońców Westerplatte, i którego lasy wciąż skrywają niezidentyfikowane groby polskich nauczycieli?
Tego nie przykryje żadna muzealna estetyka. Żadna wystawa nie jest niewinna, jeśli zdradza prawdę. A w Gdańsku - w mieście wolności, ale też cierpienia, nie wolno nam pozwalać na zdradę pamięci. Bo bez niej nie zostanie nic. Ani z „naszych chłopców”. Ani z naszej godności.
Dobrze więc stało się, że natychmiast gdańscy radni PiS i Fundacja „Łączy Nas Polska”, której założycielką jest właśnie radna Prawa i Sprawiedliwości z Pomorza, Natalia Nitek-Płażyńska oraz poseł Kacper Plażyński, zareagowali na tę pseudowystawę, organizując protest, który zgromadził setki polskich patriotów, którzy również nie zgadzają się na okłamywanie historii.
Dobrze więc stało się, że natychmiast gdańscy radni PiS i Fundacja „Łączy Nas Polska”, której założycielką jest właśnie radna Prawa i Sprawiedliwości z Pomorza, Natalia Nitek-Płażyńska oraz poseł Kacper Plażyński, zareagowali na tę pseudowystawę, organizując protest, który zgromadził setki polskich patriotów, którzy również nie zgadzają się na okłamywanie historii.
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez