Requiem dla Chopina
2025-10-20 11:00:00(ost. akt: 2025-10-20 11:56:02)
17 października 1849 roku zmarł Fryderyk Chopin. Postanowiłam z tej okazji obejrzeć najnowszy film o naszym wybitnym kompozytorze, który od niedawna jest grany w polskich kinach. Film Michała Kwiecińskiego, ze świetną rolą Eryka Kulma - bardzo „fryderykowskiego” - kończy się na ostatnim etapie śmiertelnej choroby Chopina. Jednak w ostatniej scenie kompozytor wciąż siedzi przy swym instrumencie. Momentu śmierci ani dni tuż przed nią reżyser nie pokazuje, nie przywołuje też nekrologu, w którym Cyprian Kamil Norwid napisał w „Dzienniku Polskim”: „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem – świata Obywatel, Fryderyk Chopin, zeszedł z tego świata”. A te momenty okazują się bardzo ciekawe. Postanowiłam zatem wypełnić tę lukę.
Medyczny aspekt śmierci Fryderyka Chopina
Śmierć Fryderyka Chopina wciąż budzi zainteresowanie lekarzy, historyków i biografów. Choć od tamtego wydarzenia minęło już ponad półtora wieku, nie ustają próby naukowego zrozumienia natury choroby, która wyniszczała kompozytora przez większą część jego życia. W oficjalnym akcie zgonu sporządzonym w Paryżu jako przyczynę śmierci podano gruźlicę płuc i krtani. Współczesne badania i analizy źródłowe wskazują jednak, że Chopin cierpiał na zespół objawów znacznie bardziej złożony, a jego śmierć była rezultatem najprawdopodobniej długotrwałej, wieloczynnikowej choroby. Pierwsze symptomy dolegliwości oddechowych pojawiły się u Chopina już we wczesnej młodości. Wspomnienia jego bliskich, listy i zapisy korespondencji, choćby z George Sand, przez pewien czas jego towarzyszką życiową oraz przyjaciół, wskazują na uporczywy kaszel, osłabienie, gorączki i krwioplucie. Współczesna medycyna interpretuje te objawy jako charakterystyczne dla gruźlicy płuc, choroby powszechnej w XIX wieku i często śmiertelnej. Jednakże już w latach 90. XX wieku pojawiły się hipotezy alternatywne. Niektórzy badacze wskazywali na możliwość mukowiscydozy, czyli wrodzonej choroby genetycznej prowadzącej do niewydolności układu oddechowego i trawiennego. Teza ta pojawiła się po analizie chorób w rodzinie Chopina. Jego siostra Emilia także zmarła w młodym wieku z powodu podobnych objawów płucnych.
Śmierć Fryderyka Chopina wciąż budzi zainteresowanie lekarzy, historyków i biografów. Choć od tamtego wydarzenia minęło już ponad półtora wieku, nie ustają próby naukowego zrozumienia natury choroby, która wyniszczała kompozytora przez większą część jego życia. W oficjalnym akcie zgonu sporządzonym w Paryżu jako przyczynę śmierci podano gruźlicę płuc i krtani. Współczesne badania i analizy źródłowe wskazują jednak, że Chopin cierpiał na zespół objawów znacznie bardziej złożony, a jego śmierć była rezultatem najprawdopodobniej długotrwałej, wieloczynnikowej choroby. Pierwsze symptomy dolegliwości oddechowych pojawiły się u Chopina już we wczesnej młodości. Wspomnienia jego bliskich, listy i zapisy korespondencji, choćby z George Sand, przez pewien czas jego towarzyszką życiową oraz przyjaciół, wskazują na uporczywy kaszel, osłabienie, gorączki i krwioplucie. Współczesna medycyna interpretuje te objawy jako charakterystyczne dla gruźlicy płuc, choroby powszechnej w XIX wieku i często śmiertelnej. Jednakże już w latach 90. XX wieku pojawiły się hipotezy alternatywne. Niektórzy badacze wskazywali na możliwość mukowiscydozy, czyli wrodzonej choroby genetycznej prowadzącej do niewydolności układu oddechowego i trawiennego. Teza ta pojawiła się po analizie chorób w rodzinie Chopina. Jego siostra Emilia także zmarła w młodym wieku z powodu podobnych objawów płucnych.
Autopsja przeprowadzona 18 października 1849 roku przez znanego anatoma, profesora Jeana Cruveilhiera, nie zachowała się w oryginale, jednak z relacji świadków wynika, że potwierdziła rozległe zmiany w płucach i worku osierdziowym. To właśnie stan serca kompozytora stał się przedmiotem późniejszych dociekań. Zgodnie z wolą Chopina jego serce zostało wyjęte i przewiezione do Warszawy, gdzie spoczywa w Bazylice Świętego Krzyża. Zachowane serce, poddane w 2014 roku szczegółowym badaniom nieinwazyjnym przez zespół polskich naukowców z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, ujawniło pogrubienie osierdzia i włókniste zmiany typowe dla przewlekłego zapalenia o etiologii gruźliczej. Wyniki te opublikowane w czasopiśmie „The American Journal of Medicine” wskazują, że ostateczną przyczyną śmierci Fryderyka Chopina mogło być właśnie gruźlicze zapalenie osierdzia. Nie jest więc wykluczone, że gruźlica była tylko jednym z elementów złożonego obrazu klinicznego. Inne hipotezy wysuwane przez badaczy wskazują na możliwość dziedzicznej predyspozycji do przewlekłych chorób płuc i serca. Dzisiejsza medycyna nie jest zatem w stanie jednoznacznie i precyzyjnie określić przyczyny śmierci Chopina. Wiemy jednak, że jego choroba była przewlekła, postępująca i wyniszczająca, a końcowy zgon nastąpił prawdopodobnie w wyniku powikłań sercowo-płucnych.
Jak umierał Fryderyk Chopin?
Film o Chopinie kończy się sceną, gdy kompozytor zapowiada swoją śmierć. Człowiek, który pragnie żyć, czyni ze swojego paryskiego mieszkania dom otwarty, pełen zabawy, ludzi, żartów, muzyki. Nawet gdy dogorywa i nie może samodzielnie się poruszać, widać, że chce żyć swoją barwną przeszłością, nie poddając się nadchodzącej śmierci. W filmie Michała Kwiecińskiego nie ma jednak końcówki życia Chopina - w moim odczuciu zdecydowanie najważniejszej - która zupełnie inaczej ukazuje odejście kompozytora. A prawda jest taka, że w ostatnich miesiącach życia Chopina, przy wyniszczonym chorobą ciele, byli tak naprawdę nieliczni. Wśród nich był ksiądz Aleksander Jełowicki, który był nie tylko kapłanem, lecz także dawnym towarzyszem drogi Chopina. Ich znajomość, wydaje się, zrodziła się ze wspólnoty doświadczeń ludzi wykorzenionych przez los, rozdartych między Polską a Francją. Aleksander Jełowicki pochodził z kresowej rodziny szlacheckiej. Był uczestnikiem Powstania Listopadowego, więźniem carskim, a następnie emigrantem, który po latach tułaczki znalazł w kapłaństwie swoje prawdziwe powołanie. W jego mieszkaniu i w kaplicy na rue de l’Assomption spotykali się polscy artyści, poeci i uchodźcy, m.in. Słowacki, Mickiewicz, Norwid, a także Chopin. Łączyło ich wspólne doświadczenie wygnania, tęsknoty za ojczyzną, a także pewien rodzaj melancholii, która była słyszalna w nokturnach i preludiach Chopina.
Film o Chopinie kończy się sceną, gdy kompozytor zapowiada swoją śmierć. Człowiek, który pragnie żyć, czyni ze swojego paryskiego mieszkania dom otwarty, pełen zabawy, ludzi, żartów, muzyki. Nawet gdy dogorywa i nie może samodzielnie się poruszać, widać, że chce żyć swoją barwną przeszłością, nie poddając się nadchodzącej śmierci. W filmie Michała Kwiecińskiego nie ma jednak końcówki życia Chopina - w moim odczuciu zdecydowanie najważniejszej - która zupełnie inaczej ukazuje odejście kompozytora. A prawda jest taka, że w ostatnich miesiącach życia Chopina, przy wyniszczonym chorobą ciele, byli tak naprawdę nieliczni. Wśród nich był ksiądz Aleksander Jełowicki, który był nie tylko kapłanem, lecz także dawnym towarzyszem drogi Chopina. Ich znajomość, wydaje się, zrodziła się ze wspólnoty doświadczeń ludzi wykorzenionych przez los, rozdartych między Polską a Francją. Aleksander Jełowicki pochodził z kresowej rodziny szlacheckiej. Był uczestnikiem Powstania Listopadowego, więźniem carskim, a następnie emigrantem, który po latach tułaczki znalazł w kapłaństwie swoje prawdziwe powołanie. W jego mieszkaniu i w kaplicy na rue de l’Assomption spotykali się polscy artyści, poeci i uchodźcy, m.in. Słowacki, Mickiewicz, Norwid, a także Chopin. Łączyło ich wspólne doświadczenie wygnania, tęsknoty za ojczyzną, a także pewien rodzaj melancholii, która była słyszalna w nokturnach i preludiach Chopina.
Chopin wiedział też o tragedii rodziny Jełowickich - o egzekucji brata księdza, Edwarda, co osobiście go dotknęło. Z biegiem czasu więź między Jełowickim i Chopinem prawdopodobnie nabrała głębszego znaczenia. Chopin, choć wychowany w duchu katolickim, w dorosłym życiu oddalił się od praktyk religijnych i powtarzał Jelowickiemu, że jakby „już ich nie pojmuje”. Życie w artystycznym Paryżu, związki towarzyskie i emocjonalne, a także nieustająca choroba sprawiły, że jego wiara prawdopodobnie była w uśpieniu, a może uległa zmęczeniu, jak to bywa na emigracji; być może przygasła pod ciężarem bólu. Ksiądz Jełowicki, nie moralizując i nie naciskając, wciąż odwiedzał Chopina, rozmawiał z nim, widząc, iż zbliża się do kresu.
Cały list
I w tym momencie chciałabym oddać głos samemu księdzu Jełowickiemu, który w liście, znalezionym przeze mnie na stronie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, tak pisze do Ksawery Grocholskiej:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Przezacna Pani! Jeszcze pod wrażeniem śmierci Chopina piszę o niej słowo. Umarł 17 października 1849 roku o godzinie drugiej z rana. Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku. Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia jego geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i gorącości serca. Twarz jego jak alabaster zimną była, białą i przejrzystą; a oczy jego, zwykle mgłą przykryte, iskrzyły się niekiedy blaskami wejrzenia. Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale niestety, o Niebie nie myślał. Miał on niewiele dobrych przyjaciół, a złych, tj. bez wiary, bardzo wielu; ci zwłaszcza byli jego czcicielami. A triumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszyły mu w sercu Ducha Św. jęki niewypowiedziane. Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził. W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba. Wieść o tym, blada zbliżającą się śmiercią Chopina, spotkała mię więc przy powrocie moim z Rzymu do Paryża. Wnet pobiegłem do tego od lat dziecinnych przyjaciela mego, którego dusza tym droższa mi była. Uścisnęliśmy się wzajem, a wzajemne łzy nasze wskazały nam, że już ostatkami gonił. Nędzniał i gasł widocznie; a jednak nie nad sobą, ale nade mną raczej zapłakał użalając się morderczej śmierci brata mego Edwarda, którego też kochał. Skorzystałem z tej tkliwości jego, aby mu przypomnieć Matkę... i jej wspomnieniem rozbudzić w nim wiarę, której go była nauczyła. „Ach, rozumiem cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie”. Na te i tym podobne słowa Chopina ścisnęło mi się serce i zapłakałem. Żal mi było, żal mi tej miłej duszy. (…) Ofiarowałem się przyprowadzić mu, jakiego zechce, spowiednika. A on mi w końcu powiedział: „Jeśli kiedy zechcę się wyspowiadać, to pewno u Ciebie”. Tego się właśnie po tym wszystkim, co mi powiedział, najbardziej lękałem.
Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. (…) Modliliśmy się o to wszyscy zmartwychwstańcy, zwłaszcza czasu rekolekcji. Aż oto 12 bm. wieczorem przyzywa mię co prędzej doktor Cruveiller mówiąc, że za nic nie ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: „Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać”. Wystaw sobie, kto możesz, jaką noc przebyłem! Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka! Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda”. Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie.” „Dam ci, co zechesz”, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!” „Rozumiem cię, weź ją!”, odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku. Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!”. I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. „Czy wierzysz?”, zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę.” „Jak cię matka nauczyła?” Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka!”. I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: „To za wiele”. „Nie za wiele – odpowiedział – bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę”. I od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym. Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemiu i żądzę połączenia się z Nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: „Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?”. I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali.
Dzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili”. I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał: „Jezus, Maria!”, i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: „Kocham Boga i ludzi!... Dobrze mi, że tak umieram... Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie”.
To znowu do lekarzów usiłujących przytrzymać w nim życie powiadał: „Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!”. I znowu: „O, pięknaż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę! Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejętność!”. I znowu: „Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!”.
W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”. W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!...”. I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie. Uniżony wasz w Chrystusie sługa
Z. A. Jełowicki.
Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. (…) Modliliśmy się o to wszyscy zmartwychwstańcy, zwłaszcza czasu rekolekcji. Aż oto 12 bm. wieczorem przyzywa mię co prędzej doktor Cruveiller mówiąc, że za nic nie ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: „Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać”. Wystaw sobie, kto możesz, jaką noc przebyłem! Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka! Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda”. Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie.” „Dam ci, co zechesz”, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!” „Rozumiem cię, weź ją!”, odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku. Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!”. I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. „Czy wierzysz?”, zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę.” „Jak cię matka nauczyła?” Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka!”. I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: „To za wiele”. „Nie za wiele – odpowiedział – bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę”. I od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym. Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemiu i żądzę połączenia się z Nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: „Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?”. I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali.
Dzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili”. I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał: „Jezus, Maria!”, i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: „Kocham Boga i ludzi!... Dobrze mi, że tak umieram... Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie”.
To znowu do lekarzów usiłujących przytrzymać w nim życie powiadał: „Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!”. I znowu: „O, pięknaż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę! Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejętność!”. I znowu: „Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!”.
W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”. W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!...”. I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie. Uniżony wasz w Chrystusie sługa
Z. A. Jełowicki.
Czy faktycznie relacja ks. Jełowickiego jest rzetelna, czy też „upiększył” ją, wiedząc, że pisze o osobie, która za życia przeszła do historii, trudno powiedzieć. Po śmierci kompozytora, to właśnie ks. Aleksander Jełowicki odprawił mszę żałobną w kościele św. Magdaleny w Paryżu.
Chopin był przekonany, że jego ciało pozostanie w obcym kraju, z dala od rodzinnej ziemi. W zaborach transport zwłok był niemal niemożliwy. Chopin, wiedząc o tym, jeszcze przed śmiercią miał wyrazić ostatnie życzenie, by przynajmniej jego serce wróciło do Polski. Pogrzeb Fryderyka Chopina odbył się w Paryżu 30 października 1849 roku. Za zgodą władz kościelnych wykonano Requiem Mozarta, utwór, który Chopin wskazał w swoim życzeniu. Śpiewały jego przyjaciółki, Pauline Viardot i Delphine Potocka, a organy prowadził Lefébure-Wély. Po żałobnej mszy św. trumnę przewieziono na cmentarz Père-Lachaise. Nad grobem, wśród drzew, stanęła rzeźba Euterpe, muzy żałobnej, trzymająca złamaną lirę, której autorem notabene jest Auguste Clesinger - mąż Solange Dupin, córki kochanki Chopina George Sand. Ciało Chopina zostało we Francji. Jego serce - w Polsce.
Droga serca
Według świadków i biografów pragnienie przewiezienia serca kompozytora mogło mieć dwa źródła. Po pierwsze – patriotyczne. Byłby to symboliczny gest powrotu do ojczyzny. Po drugie – egzystencjalne. Głęboki lęk przed pochowaniem żywcem, tak powszechny w XIX wieku, że niektórzy umierający zostawiali szczegółowe instrukcje dotyczące otwarcia ciała, by upewnić się, że śmierć jest pewna. W listach Chopina z ostatnich miesięcy pojawia się ton niepokoju, a w kręgu przyjaciół krążyła pogłoska, że prosił o „dowód śmierci”, jakby bał się, że jego ciało zostanie zamknięte w trumnie, zanim serce przestanie bić naprawdę. Autopsję przeprowadził 18 października 1849 roku profesor Jean Cruveilhier, jeden z paryskich patologów. On też wyciął serce kompozytora i przekazał je rodzinie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem konserwacji narządów, serce zanurzono w spirytusie lub koniaku, w szczelnym szklanym naczyniu, które następnie zabezpieczono metalową oprawą. Na urnie umieszczono napis po łacinie: Cor Friderici Chopin, czyli „Serce Fryderyka Chopina”.
Według świadków i biografów pragnienie przewiezienia serca kompozytora mogło mieć dwa źródła. Po pierwsze – patriotyczne. Byłby to symboliczny gest powrotu do ojczyzny. Po drugie – egzystencjalne. Głęboki lęk przed pochowaniem żywcem, tak powszechny w XIX wieku, że niektórzy umierający zostawiali szczegółowe instrukcje dotyczące otwarcia ciała, by upewnić się, że śmierć jest pewna. W listach Chopina z ostatnich miesięcy pojawia się ton niepokoju, a w kręgu przyjaciół krążyła pogłoska, że prosił o „dowód śmierci”, jakby bał się, że jego ciało zostanie zamknięte w trumnie, zanim serce przestanie bić naprawdę. Autopsję przeprowadził 18 października 1849 roku profesor Jean Cruveilhier, jeden z paryskich patologów. On też wyciął serce kompozytora i przekazał je rodzinie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem konserwacji narządów, serce zanurzono w spirytusie lub koniaku, w szczelnym szklanym naczyniu, które następnie zabezpieczono metalową oprawą. Na urnie umieszczono napis po łacinie: Cor Friderici Chopin, czyli „Serce Fryderyka Chopina”.
Jego siostra, Ludwika Jędrzejewiczowa, obecna przy śmierci brata, postanowiła spełnić jego wolę i wyruszyła z sercem w drogę z Paryża do Warszawy. Jeszcze w Paryżu ukryła naczynie w bieliźnie lub pod suknią (różne źródła różnie to opisują) i wyruszyła przez zaborową Europę. W tamtych czasach przewożenie ludzkich szczątków bez zgody władz było przestępstwem, więc Ludwika ryzykowała wiele. Przekroczyła granicę austriacką, potem rosyjską, unikając rewizji. Przekazy mówią, że gdy celnik zapytał ją, czy nie przewozi nic zakazanego, odpowiedziała: „Tylko serce brata”.
„Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”
Przez pewien czas nikt o nim głośno nie mówił. Był to sekret rodzinny i w pewnym sensie narodowy zarazem. Przez kilka lat urna z sercem Chopina była przechowywana przez jego siostrę i matkę na komodzie w domu Jędrzejewiczów. Dopiero przed śmiercią Jędrzejewiczowej, dzięki wpływom biskupa Jana Dekerta roku zaaranżowano przeniesienie serca do warszawskiego kościoła Świętego Krzyża. Początkowo ukryto je w katakumbach świątyni. W 1878 roku dziennikarz Adam Pług przypadkowo odnalazł urnę i opisał to w prasie. Następnie serce przeniesiono do górnej części kościoła i zamurowano w pierwszym filarze po lewej stronie, zwróconym w stronę nawy głównej. Przeniesienie odbyło się w sekrecie z obawy, że władze carskie mogą relikwię zarekwirować. 29 lutego 1880 roku serce poświęcono uroczyście. Tydzień później na filarze umieszczono tablicę z marmuru karraryjskiego autorstwa Leonarda Marconiego, z cytatem z Ewangelii św. Mateusza, którą ufundowała siostra Chopina, Izabella Barcińska.
Przez pewien czas nikt o nim głośno nie mówił. Był to sekret rodzinny i w pewnym sensie narodowy zarazem. Przez kilka lat urna z sercem Chopina była przechowywana przez jego siostrę i matkę na komodzie w domu Jędrzejewiczów. Dopiero przed śmiercią Jędrzejewiczowej, dzięki wpływom biskupa Jana Dekerta roku zaaranżowano przeniesienie serca do warszawskiego kościoła Świętego Krzyża. Początkowo ukryto je w katakumbach świątyni. W 1878 roku dziennikarz Adam Pług przypadkowo odnalazł urnę i opisał to w prasie. Następnie serce przeniesiono do górnej części kościoła i zamurowano w pierwszym filarze po lewej stronie, zwróconym w stronę nawy głównej. Przeniesienie odbyło się w sekrecie z obawy, że władze carskie mogą relikwię zarekwirować. 29 lutego 1880 roku serce poświęcono uroczyście. Tydzień później na filarze umieszczono tablicę z marmuru karraryjskiego autorstwa Leonarda Marconiego, z cytatem z Ewangelii św. Mateusza, którą ufundowała siostra Chopina, Izabella Barcińska.
Jednak w czasie II wojny światowej, gdy Niemcy zburzyli większość stolicy, a kościół św. Krzyża był poważnie uszkodzony, w 1944 roku, w czasie Powstania Warszawskiego, podobno niemiecki oficer Erich von dem Bach-Zalewski – meloman - nakazał zabezpieczyć serce kompozytora i oddał je pod opiekę biskupa Antoniego Szlagowskiego, który przechowywał je w Milanówku. Po zakończeniu wojny, 17 października 1945 roku, w rocznicę śmierci Chopina, w uroczystej procesji przeniesiono je z powrotem do kościoła Świętego Krzyża. Dziś urna z sercem znajduje się w filarze nawy głównej. Wewnątrz filaru zamknięta jest w ołowianej skrzynce, a ta w kolejnym pojemniku z drewna.
W 2014 roku, jak wspomniałam, po raz pierwszy od dziesięcioleci, naukowcy dokonali nieinwazyjnej inspekcji urny. Bez otwierania naczynia zbadali serce kamerą endoskopową. Potwierdzono, że jest w świetnym stanie i nosi cechy gruźliczego zapalenia osierdzia. Po badaniu urna została ponownie zamknięta i zapieczętowana, bez pobierania żadnych próbek. Podobne badanie powinno być wykonane w 2064. Czy będzie – prawdopodobnie już się o tym nie dowiem…
Epilog 2025
Co roku, 17 października, w rocznicę śmierci kompozytora w Bazylice św. Krzyża w Warszawie odprawiana jest msza św. za duszę kompozytora i wykonuje się Requiem Mozarta, którego fragmenty rozbrzmiewały na jego pogrzebie w Paryżu. W tym roku przed sercem Chopina zabrzmiało arcydzieło Mozarta (w wersji Süssmayra) w transkrypcji na fortepian solo dokonanej przez Karla Klingwortha. Na fortepianie historycznym z czasów Chopina zagrał ukraiński pianista Vadym Kholodenko. Nie było chóru i orkiestry - tak, jak życzył sobie tego Chopin, choć to utwór na orkiestrę i chór. Zresztą nie pierwszy to raz…
Co roku, 17 października, w rocznicę śmierci kompozytora w Bazylice św. Krzyża w Warszawie odprawiana jest msza św. za duszę kompozytora i wykonuje się Requiem Mozarta, którego fragmenty rozbrzmiewały na jego pogrzebie w Paryżu. W tym roku przed sercem Chopina zabrzmiało arcydzieło Mozarta (w wersji Süssmayra) w transkrypcji na fortepian solo dokonanej przez Karla Klingwortha. Na fortepianie historycznym z czasów Chopina zagrał ukraiński pianista Vadym Kholodenko. Nie było chóru i orkiestry - tak, jak życzył sobie tego Chopin, choć to utwór na orkiestrę i chór. Zresztą nie pierwszy to raz…
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez