Kim nie są wszyscy święci?
2025-11-01 08:13:21(ost. akt: 2025-11-01 08:20:32)
W tradycji Kościoła katolickiego uroczystość Wszystkich Świętych obchodzona 1 listopada jest jednym z najbardziej radosnych dni roku liturgicznego. Jak przypomina Liturgia Godzin, tego dnia „radujemy się ze wspólnoty świętych, którzy już osiągnęli niebieską chwałę, i wzywamy ich wstawiennictwa”. Uroczystość ta ma swoje korzenie w najstarszej praktyce Kościoła wspominania w jednym dniu wszystkich męczenników, o której świadczą zapisy z IV wieku w Rzymie i Antiochii. Papież Grzegorz III w VIII wieku ustanowił 1 listopada jako święto ku czci wszystkich świętych, fundując oratorium w Bazylice św. Piotra ku czci Zbawiciela, Maryi, apostołów, męczenników i wyznawców, polecając w tym oratorium modlitwy do Wszystkich Świętych 1 listopada. A Jan XI w X wieku wyznaczył ten dzień na osobną uroczystość Wszystkich Świętych, która miała obowiązywać w całym Kościele.
W świetle nauki Kościoła, wyrażonej w Katechizmie Kościoła katolickiego (nr 946-959), święto to ukazuje tajemnicę communio sanctorum – wspólnoty Kościoła pielgrzymującego na ziemi z tymi, którzy już osiągnęli chwałę nieba. W ten sposób 1 listopada nie jest tylko wspomnieniem zmarłych, którzy zostali wyniesieni na ołtarze, lecz dniem dziękczynienia za wszystkich, którzy żyli zgodnie z Ewangelią i zostali uświęceni łaską Chrystusa. Wśród nich są też już niektórzy nasi bliscy zmarli, którzy nie zostali formalnie kanonizowani.
Święci nieświęci
Pierwszym świętym w historii chrześcijaństwa był tzw. dobry łotr – człowiek, który w ostatniej chwili życia, ukrzyżowany obok Jezusa, wyznał wiarę i usłyszał słowa: „Dziś ze Mną będziesz w raju”. Nie był ani uczniem, ani apostołem, lecz skazańcem, który w momencie śmierci dostąpił miłosierdzia od samego Jezusa. Świętą była również Maria Magdalena, kobieta o burzliwej przeszłości i podejrzanej konduicie, która jako pierwsza ujrzała Zmartwychwstałego i została nazwana „apostołką apostołów”. Świętym został też Szaweł z Tarsu, późniejszy św. Paweł, dawny prześladowca chrześcijan, który po spotkaniu z Chrystusem całkowicie odmienił swoje życie i stał się jednym z najważniejszych głosicieli Ewangelii. Był nim też na przykład św. Kalikst, który zanim został papieżem, był niewolnikiem i został skazany na ciężkie roboty w kopalniach Sardynii za defraudację pieniędzy. Po ułaskawieniu nawrócił się, został duchownym i ostatecznie papieżem znanym z miłosiernego podejścia do grzeszników. Przychodzi mi też na myśl, z racji filozoficznych upodobań, św. Augustyn z Hippony – przez lata pogrążony w hedonistycznym stylu życia, poszukujący sensu w filozofiach i namiętnościach, żyjący w konkubinacie, ojciec nieślubnego syna, zanim odnalazł Boga dzięki modlitwom swojej matki św. Moniki. Świętą została też Pelagia z Antiochii, zwana Pelagią Pokutnicą – znana i piękna tancerka lekkich obyczajów, żyjąca w luksusie, która po nawróceniu porzuciła dawny świat i resztę życia spędziła, pokutując w celi na Górze Oliwnej w Jerozolimie. Święta Maria Egipcjanka, prowadząca latami niemoralne, rozpustne życie w Aleksandrii, nawrócona udała się na pustynię, gdzie żyła w samotności. Święta Małgorzata z Kortony – córka biedaka, przez wiele lat utrzymanka bogatego mężczyzny, mająca nieślubne dziecko. Dopiero po śmierci kochanka zrozumiała, że prawdziwe szczęście leży w innej formie zachowania i życia. Została tercjarką franciszkańską, a pod koniec życia rekluzą. Świętym stał się również Mojżesz Etiopczyk, zwany Murzynem. Zanim został nawróconym w Sketis mnichem i pustelnikiem, był rozbójnikiem i przywódcą przestępczej bandy napadającej na podróżnych.
A współcześnie choćby opisywana przeze mnie Dorothy Day, dziennikarka zmarła w 1980 roku, zaangażowana w lewicowe ruchy, prowadząca życie bohemy, z mocno nieuregulowanym życiem osobistym, która dokonała aborcji. Dziś Sługa Boża. Wspominany także przeze mnie na tych łamach Jacques Fesch, stracony za zabójstwo w 1957 roku, również Sługa Boży, który czekając w więzieniu na zgilotynowanie, nawrócił się. Albo św. Edyta Stein, Żydówka pochodząca z przedwojennego Wrocławia, która w młodym wieku przeszła z judaizmu na ateizm, aby później stać się gorliwą katoliczką, karmelitanką bosą, a wreszcie świętą, oczekującą na tytuł doktora Kościoła. Sądzę, że w tym gronie mogą też być i moi nieżyjący rodzice – zwykli, ale bardzo dobrzy i wierzący ludzie, którzy dostąpili chwały nieba.
I ty możesz zostać świętym
Dlaczego podaję te przykłady? Dlatego, że historie tych osób pokazują nam, że to nie są bynajmniej święci z urodzenia. To nie byli od razu pustelnicy, mnisi lub mniszki zamknięci w swych eremach lub celach, którzy teoretycznie nie mieli jak zgrzeszyć, choć to oczywiście mit, bo można skutecznie grzeszyć i w samotności. To nie były chodzące ideały o nienagannej moralności lub nieskazitelni asceci, doskonali uczniowie Chrystusa. Wprost przeciwnie. To byli grzesznicy z krwi i kości, a nie „chodzące anioły”. A jednak 1 listopada będziemy ich wspominać jako mieszkańców nieba, choć nie podoba się to wszystkim. Dla wielu wierzących, a także osób spoza Kościoła powołanie na świętego kogoś, kto w swym życiu popełnił poważne grzechy, miał burzliwą przeszłość i lata błądzenia za sobą, wydaje się trudne lub wręcz nie do przyjęcia. A jednak Kościół ogłasza ich świętymi. Dlaczego?
Po pierwsze Kościół katolicki naucza o uniwersalnym powołaniu do świętości. Jak czytamy w Katechizmie Kościoła katolickiego (KKK): „Wszyscy chrześcijanie w jakimkolwiek stanie życia są wezwani do pełni życia chrześcijańskiego i do doskonałości miłości”. Innymi słowy, świętość nie jest zarezerwowana dla wybranych elit duchowych, ale stanowi powołanie każdego ochrzczonego. Zatem fakt, że ktoś przez wiele lat żył w grzechu lub zaniedbaniu, nie wyklucza z tej drogi, choć oczywiście wymaga przemiany, nawrócenia, porzucenia grzesznego stylu życia. Po drugie Kościół podkreśla, że świętość nie oznacza braku grzechu w przeszłości. Oprócz Matki Najświętszej wszyscy święci byli grzesznikami, ale takimi, o których powiedziałabym, że się nie poddali.
Tym samym rozumienie świętości w Kościele polega na życiu „od grzechu do łaski”, a nie na życiu jako stanu absolutnej perfekcji od początku. A zatem same zasługi ludzkie nie stanowią o istocie świętości. Osoba, która miała za sobą grzeszną przeszłość, może stać się znakiem potęgi Bożego Miłosierdzia nie dlatego, że była bez skazy, ale dlatego, że pozwoliła się przemienić, współpracując z łaską Bożą. Dla mnie ta prawda niesie nadzieję, pociechę, uspokojenie, wyzwolenie i jest jednym z najważniejszych świadectw miłości Boga do człowieka. Pozwala mi też widzieć w każdym innym człowieku brata, kochane dziecko Boże, któremu Bóg daje tę samą szansę. Jest to mocno uwalniające i nie pozwalające na definitywne i całkowicie negatywne ocenianie kogokolwiek.
Święci mimo wszystko
Warto wskazać, skąd płyną zarzuty i napięcia. Krytycy świętości grzesznych ludzi powtarzają jak mantrę: „Jeśli ktoś prowadził grzeszne życie, jak może być wzorem świętości?”. I to pytanie, owszem, jest uprawnione. Wskazuje bowiem na poważne ryzyko banalizacji grzechu, ryzyko wrażenia, że „wszystko jest dozwolone, bo przecież i tak można zostać świętym”, choćby tuż przed śmiercią, jak ów dobry łotr. Takie myślenie, trzeba przyznać, jest dość powszechne i zarazem ryzykowne. Wiele osób wierzących praktykowanie swej wiary zostawia na później, na emeryturę czy na starość, licząc, że wtedy, gdy będą mieli czas, zajmą się tymi sprawami, zaczną chodzić do kościoła czy korzystać z sakramentów świętych, jednym słowem, nawrócą się. Ale to tak nie działa. To nie jest jakiś automatyzm czy rutyna. Raz, że śmierć zawsze przychodzi nie o czasie i można nie zdążyć z nawróceniem, a dwa, że oderwanie od Boga może prowadzić do stanu, w którym człowiek nie będzie mógł już wykrzesać z siebie nawrócenia, będąc zatwardziałym lub obojętnym na sprawy Boże grzesznikiem.
Odpowiedź Kościoła w tej materii jest jednoznaczna: nie można zaprzeczać wadze grzechu, nie można go z automatu unieważnić, nie dostrzegać lub natychmiast odpuszczać. Do tego potrzebna jest metanoia (nawrócenie) i łaska oraz współpraca z nią. A nie zawsze i wszystkim ludziom to się udaje, gdy odchodzą zbyt daleko lub zbyt radykalnie. Stanie się świętym oznacza również poruszanie się, bycie w pewnym procesie krótszym lub dłuższym, który nazywam „duchową triadą” – nawrócenia, żalu za grzechy i zadośćuczynienia, a nie natychmiastową i skończoną perfekcję. Katechizm Kościoła katolickiego wyraźnie mówi o tym, że droga uświęcenia „przechodzi przez krzyż. Nie ma świętości bez wyrzeczenia i walki duchowej”.
Dlaczego nieświęci stają się święci?
Dlaczego więc Kościół kanonizuje lub uznaje za wzór także osoby z burzliwą przeszłością? Jest kilka powodów. Są one świadectwem, że nawrócenie jest realne, pokazują, że to nie tylko jakaś teoretyczna idea, lecz czysta praktyka: ktoś, kto zbłądził, może powstać, przemienić się, a jego życie może prowadzić do świętości. W ten sposób ukazana zostaje moc Bożego Miłosierdzia. Jeśli święty był kiedyś grzesznikiem, to znak, że łaska jest silniejsza niż grzech. Tacy święci mogą być bliżsi ludziom, którzy także mają trudną przeszłość. Stanowią oni bardziej realistyczny i dostępny wzór dla zwykłych osób niż ideał, który wydaje się nierealny. Wreszcie kanonizacja nie polega na wystawieniu certyfikatu „idealnego życia od zawsze”, lecz na analizie życia, cnót heroicznych, wpływu na innych i świadectwa Bożej obecności w danym człowieku.
Perspektywa, że „wielki grzesznik może zostać świętym”, może budzić zastrzeżenia i budzi je, ale ma jednak głębokie teologiczne uzasadnienie w nauce Kościoła katolickiego. Świętość w tej perspektywie to przede wszystkim odpowiedź na Bożą łaskę, a nie wstępny stan bezgrzeszności. Dlatego święci nie są wyłącznie moralnymi herosami, wzorami cnót, osobami o nienagannej prawości, ludźmi bezgrzesznymi – zawsze prawego sumienia, wzorami życia wewnętrznego i duchowymi przewodnikami. Święci są jednymi z nas, są ludźmi, którzy poznali wiele smaków życia, nie byli wolni od grzechu, błędu, słabości, upadku. Lecz stali się świętymi, ponieważ pozwolili, aby przez ich życie przeszedł Bóg, aby i w ich życiu odbiło się Jego światło, a Ewangelia stała się ich codziennością. Świętość nie jest więc nagrodą za moralną nieskazitelność, ale owocem spotkania z żywym Bogiem.
Zdzisława Kobylińska

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez