Dla kibiców jest jednym z symboli obecnego Stomilu Olsztyn. Jaki jest prywatnie? Nam opowiada o swoim niecodziennym ślubie, o ksywce „Prezes” i o tym, jak okradziono go w Gdyni. Z Piotrem Skibą, bramkarzem Stomilu Olsztyn, rozmawia Rafał Bieńkowski.
— Postaram się!
— Robię to, od kiedy pamiętam. Szalik zawsze był ze mną, nawet jeszcze przed wyjazdem do Anglii, kiedy Stomil grał w niższych ligach. Ale na pewno nie jest to ten sam szalik rok w rok. Są też sympatyczne akcenty od kibiców, którzy dają mi szalik, który później wędruje ze mną do bramki. W ubiegłym sezonie miałem jednak niemiłą przygodę w Gdyni. Jeden z kibiców wbiegł na boisko i zwinął mi go. Zabrał szalik i z powrotem wskoczył na trybuny.
Od małego chciałem kopać piłkę. Nie pamiętam dokładnie, ile miałem lat, kiedy zacząłem trenować, ale grałem właściwie od zawsze. Rodzice mnie od tego tak bardzo nie odwodzili, bo mój tata jest bardzo wiernym kibicem. Jeździł za mną nawet na mecze wyjazdowe.— Tak jest, ale nie miałem na to wpływu. Stałem akurat na 20-25 metrze przed bramką. Jak tylko zobaczyłem gościa, od razu za nim ruszyłem, ale było już za późno, bo wrócił już do swoich śledzi (przydomek sympatyków Arki Gdynia — red). Ale sprawa się nie rozpłynęła, bo już po meczu miałem sygnały, że zatrzymano tego kibica. Byłem nawet przesłuchiwany na komendzie. Szalik odzyskałem po dwóch miesiącach, ale w świecie kibiców panuje zasada, że jak szalik został skrojony, to nie może już powrócić na to samo miejsce. Szczęśliwie dostałem nowy od kibiców. A czy Stomil aż do śmierci? Na to wygląda
— Ale przecież Olimpia Elbląg nigdy nie będzie grała w ekstraklasie (śmiech).
— Mówiąc poważnie, ostatnio miałem ofertę z ekstraklasowego Zagłębia Lubin, ale były bardzo duże rozbieżności i nie doszliśmy do porozumienia. Złożyli mi propozycję, ale po rozważeniu wszystkich za i przeciw podjąłem taką decyzję. Po prostu nie opłacało mi się tam ruszać, bo z końcem 2014 r. zacząłem tworzyć własną markę rękawic bramkarskich i sprawy tak już się potoczyły, że ciężko byłoby mi to zostawiać. Kupiłem też mieszkanie, robiłem więc już wiele z myślą, że właśnie tutaj osiądę. Ale na pewno nie na laurach, bo takim człowiekiem nie jestem.
— Fakt, to dziwne, chociaż są różne cieszynki. Niektórzy podbiegają do trybun, kolejni pokazują serce, a jeszcze inni całują herb. Być może kibicom to się podoba, ale najwierniejsi fani wiedzą, że nie jest to szczere do bólu, co najwyżej to tylko sposób, żeby się przypodobać. Inna sprawa, że po strzeleniu gola, na adrenalinie robi się różne rzeczy. Nawet te głupie.
— Powiem szczerze, że nie do końca, chociaż chodziłem na łuk. Pamiętam, że jeszcze w glanach, obcisłych białych spodniach. I fleka jeszcze miałem. Zawsze jak wychodziłem z domu na mecz, to zmieniałem go na pomarańczową stronę. Szalik też oczywiście był. To były jeszcze czasy, kiedy Stomil grał w ekstraklasie, kiedy pod zegarem była jeszcze cała chuliganka, banda Juranda. Pamiętam te lata.
— Mieszkałem prawie naprzeciwko stadionu, może 400 metrów od klubu. Od małego chciałem kopać piłkę. Nie pamiętam dokładnie, ile miałem lat, kiedy zacząłem trenować, ale grałem właściwie od zawsze. Rodzice mnie od tego tak bardzo nie odwodzili, bo mój tata jest bardzo wiernym kibicem. Jeździł za mną nawet na mecze wyjazdowe. Za to na 50. urodziny ofiarowałem mu koszulkę Stomilu i chodzi w niej na mecze. Jest moim wiernym kibicem, tak samo jak mama. Przed meczem zawsze dostaję od niej sms-a, w którym życzy udanego meczu. A po spotkaniu — obojętnie, wygranym czy przegranym — też zawsze są miłe słowa.
— (śmiech) Zwłaszcza tata wytyka błędy, ale i analizuje mecz, jeśli akurat przegraliśmy lub coś poszło mi nie tam. Tata, jak był młody, też grał w piłkę, chociaż może nie na takim poziomie, więc też ma zamiłowanie do futbolu.
— Nie, chociaż każdy mówi mi, że dorobiłem się na tamtej słynnej, niefortunnej bramce, którą sam sobie strzeliłem. Że za to kupiłem mieszkanie, rozwinąłem firmę, a to nieprawda.
— Kurczę, to w sumie śmieszna historia. Ale mam nadzieję, że nie będzie się ona powtarzała, bo znowu będzie głośno, że miałem na YouTube więcej wejść niż Madonna.
— Złapałem piłkę i chciałem bardzo szybko wznawiać akcję do skrzydłowego. W ostatniej chwili ktoś krzyknął z placu, żeby dać odsapnąć kolegom. Chciałem więc przygarnąć futbolówkę do piersi, ale ta wypadła mi z łapy i już było za późno. Nie było nawet co zbierać.
— Wyszła kopia Jojko, tylko że Janusz całkiem dobrze sobie za to życie ułożył, a ja w swoim o wszystko muszę walczyć, wszystko muszę budować od początku. Jestem kowalem własnego losu.
— Po testach w Leeds United, gdzie poznałem otoczkę piłki na światowym poziomie, uznałem, że nie chcę wracać, bo sezon w Polsce już ruszył, kadry były wszędzie dopięte. Zostałem i muszę przyznać, że trzeba było dorabiać. Szczęśliwie się złożyło, że w klubie, w którym akurat grałem, mieli znajomości w firmie, która była producentem rękawic bramkarskich. Szwaczką jednak nie byłem, ogarniałem zamówienia, pakowałem sprzęt i wysyłałem. W tamtych rękawicach bronili m.in. Dudek, Szamotulski, niektórzy bramkarze Premiership, których można było zobaczyć tylko w telewizji. Z roku na rok propozycje z klubów były jednak lepsze, dlatego w kolejnym sezonie już nie musiałem pracować. Chociaż była to niższa liga i kontrakt wcale nie taki duży, to starczało mi na codzienne życie.
— Będąc tam, założyliśmy już swoją własną firmę i chcieliśmy ją rozwijać. Interes na tyle zaczął się rozwijać, że postanowiliśmy wszystko pilotować tu na miejscu. Byliśmy chyba pierwszą firmą w Polsce, która miała przed nazwą liczbę. Tego interesu nie wyobrażam sobie jednak bez pomocy żony i rodziców, bo to rodzinny biznes. Zaczęliśmy tworzyć własną markę rękawic, z tygodnia na tydzień rozpędza to się jak karuzela i mam nadzieję, że szybko się nie zatrzyma. To fajne uczucie, kiedy w telewizji ogląda się mecz, a bramkarz ekstraklasy gra w moich rękawicach.
— Tak, czasami sam siadam, biorę kartkę, ołówek. Na początku rysuję szkic rękawicy, a później dorabiam wszystko malując kredkami i flamastrami. Trochę jak w kolorowance. Później przelewam to na komputer, wysyłam do fabryki.
— Wołają na mnie „Prezes”. Żartują nawet, że mam własnego kierowcę, bo ostatnio często jeżdżę z Pawłem Łukasikiem (w tym momencie siedzący obok Łukasik śmieje się z naszego rozmówcy — red). Głównie jednak jestem Bubu.
— Trochę jak miś koala. Wszystko zaczęło się od treningu, na którym Norbert Witkowski niefortunnie kopnął mnie w twarz. Prawa strona strasznie mi wywaliła. Byłem nie do poznania, jakbym był po walce bokserskiej albo po dobrej przekopce. Stąd ksywa Bubu, chociaż — jak wspomniałem ostatnio — jestem „Prezes”. Bramkarz jest świrem, bo w czasie gry wkłada głowę tam, gdzie inni boją się włożyć nogę. Czasami trzeba rzucić się prosto pod nogi gościowi, który jest rozpędzony do 40 km/h. Albo obronić piłkę, która leci 100 km/h.
— Planowaliśmy to z żoną już od dłuższego czasu, ale wcześniej byliśmy w Anglii, tam jeszcze się docieraliśmy. W końcu po powrocie postanowiliśmy oficjalnie powiedzieć sobie „tak”, bo wiem, że to ta jedyna, z którą chcę spędzić resztę życia. Mam nadzieję, że ona to samo myśli o mnie (śmiech). Ślub mieliśmy nietypowy, bo odbył się w poniedziałek, a naszym samochodem weselnym był udekorowany w baloniki tir. Nie mogłem wziąć ślubu w żaden weekend, bo musiałbym opuścić mecz, a o tym nie było mowy. To, co kibice wyprawili nam pod kościołem, to wielki szacun. Odpalili race, wywiesili flagę, zaśpiewali nam sto lat. Odwdzięczyliśmy się im kartonikiem czegoś mocniejszego.
Piotr Skiba urodził się w 1982 r. w Olsztynie. Podstawowy bramkarz pierwszoligowego Stomilu. W latach 2006-2010 grał w Anglii w Bradford Park Avenue AFC, Ossett Town FC, Guiseley AFC i Farsley Celtic AFC. Od 2011 r. znów broni barw klubu z Olsztyna.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez