Nie marzę o listach przebojów, chcę po prostu zostawić po sobie jakiś ślad
2020-05-31 16:00:00(ost. akt: 2020-06-04 12:16:08)
O muzyce, tańcu, inspiracjach, pracy w korporacji i nowym singlu ,,Sam na sam" rozmawiamy z nidziczaninem Mikołaj Grażulem- członkiem zespołu Al Bert.
— Na początek kilka słów o sobie... gdzie mieszkasz, czym zajmujesz się na co dzień?
— W ostatnich latach mieszkałem w Warszawie, gdzie pracowałem jako inżynier. Miejscem docelowym jest Olsztyn. W Warszawie pracowałem w korporacji, i niestety na muzykę zabrakło czasu. Bywały momenty, kiedy czułem, że nie tak to powinno wyglądać.
— W ostatnich latach mieszkałem w Warszawie, gdzie pracowałem jako inżynier. Miejscem docelowym jest Olsztyn. W Warszawie pracowałem w korporacji, i niestety na muzykę zabrakło czasu. Bywały momenty, kiedy czułem, że nie tak to powinno wyglądać.
— Pieniądze nie były motywacją?
— Zawsze starałem się oddzielić świat pracy i codziennych obowiązków od tego, co robię w wolnym czasie. Dzięki temu muzykę mogę tworzyć z pasją. Znam osoby, które postawiły wszystko na jedną kartę, próbowały żyć tylko z muzyki i... przestały kochać to, co robią. Muzyka to dla mnie pasja, chciałbym, żeby tak zostało. Dzięki temu, że mam zawód i pasję, mam komfort, luz. Gram- jest super, nie gram- też okej. Nie mam sztucznego "parcia na szkło" i myślę, że moja potrzeba tworzenia wychodzi z wewnątrz. A pieniądze nie są najważniejsze.
— Zawsze starałem się oddzielić świat pracy i codziennych obowiązków od tego, co robię w wolnym czasie. Dzięki temu muzykę mogę tworzyć z pasją. Znam osoby, które postawiły wszystko na jedną kartę, próbowały żyć tylko z muzyki i... przestały kochać to, co robią. Muzyka to dla mnie pasja, chciałbym, żeby tak zostało. Dzięki temu, że mam zawód i pasję, mam komfort, luz. Gram- jest super, nie gram- też okej. Nie mam sztucznego "parcia na szkło" i myślę, że moja potrzeba tworzenia wychodzi z wewnątrz. A pieniądze nie są najważniejsze.
— Wróćmy teraz do początku. Można powiedzieć, że pochodzisz z artystycznej rodziny. Muzyka towarzyszyła ci od zawsze?
— Mój tata uczył tańca. Ja zacząłem tańczyć mając 5 lat. Było to dla mnie dziecięcą zabawą, cieszyłem się skacząc na scenie, nie zależało mi na pucharach, ćwiczyłem z uśmiechem na twarzy. Dopiero po latach okazało się, że posiadanie poczucia rytmu, które było dla mnie czymś naturalnym, mogłem wykorzystać siadając za instrument. W dzieciństwie chodziłem na lekcje pianina. Ale jak to młody chłopak wolałem bawić się, wspinać na drzewa, dlatego na szczęście szybko uznano, że pianisty ze mnie nie będzie. Kiedy byłem w gimnazjum w naszym Nidzickim Ośrodku Kultury po raz pierwszy usiadłem za perkusję. I wtedy poczułem, że to jest to! Na perkusji grałem codziennie, swego czasu w 5 różnych zespołach na raz. Z tymi ludźmi spędziłem wiele wspaniałych chwil i wiem, że nie samą muzyką człowiek żyje. Nie zamykaliśmy się w salce prób na 10 godzin, ale tworzyliśmy paczkę, grupę przyjaciół. To była niesamowita frajda. Wiele osób poznałem podczas różnych festiwali muzycznych oraz występów. Takie znajomości naprawdę dużo dają. Z muzykami, z którymi tworzę dziś również znamy się od lat. Z Olkiem Rendą gram od samego początku. Obaj jesteśmy z Nidzicy, graliśmy razem w różnych zespołach, jesteśmy wychowankami NOK-u, a później obaj wylądowaliśmy w Warszawie. Taka chemia między muzykami to coś nie do zastąpienia. Rozumiemy się, jak dwóch napastników w drużynie. Zespół tworzy zatem podwójny nidzicki akcent i perkusista z Olsztynka.
— Mój tata uczył tańca. Ja zacząłem tańczyć mając 5 lat. Było to dla mnie dziecięcą zabawą, cieszyłem się skacząc na scenie, nie zależało mi na pucharach, ćwiczyłem z uśmiechem na twarzy. Dopiero po latach okazało się, że posiadanie poczucia rytmu, które było dla mnie czymś naturalnym, mogłem wykorzystać siadając za instrument. W dzieciństwie chodziłem na lekcje pianina. Ale jak to młody chłopak wolałem bawić się, wspinać na drzewa, dlatego na szczęście szybko uznano, że pianisty ze mnie nie będzie. Kiedy byłem w gimnazjum w naszym Nidzickim Ośrodku Kultury po raz pierwszy usiadłem za perkusję. I wtedy poczułem, że to jest to! Na perkusji grałem codziennie, swego czasu w 5 różnych zespołach na raz. Z tymi ludźmi spędziłem wiele wspaniałych chwil i wiem, że nie samą muzyką człowiek żyje. Nie zamykaliśmy się w salce prób na 10 godzin, ale tworzyliśmy paczkę, grupę przyjaciół. To była niesamowita frajda. Wiele osób poznałem podczas różnych festiwali muzycznych oraz występów. Takie znajomości naprawdę dużo dają. Z muzykami, z którymi tworzę dziś również znamy się od lat. Z Olkiem Rendą gram od samego początku. Obaj jesteśmy z Nidzicy, graliśmy razem w różnych zespołach, jesteśmy wychowankami NOK-u, a później obaj wylądowaliśmy w Warszawie. Taka chemia między muzykami to coś nie do zastąpienia. Rozumiemy się, jak dwóch napastników w drużynie. Zespół tworzy zatem podwójny nidzicki akcent i perkusista z Olsztynka.
— No dobrze, pianino, perkusja, taniec... a jak to się stało, że zacząłeś śpiewać?
— Wyjeżdżałem na warsztaty muzyczne, na które zjeżdżały się osoby z całej Polski. Wiele z nich można teraz usłyszeć w radio. Na warsztatach perkusyjnych miałam zajęcia z nauczycielką przez duże "N" - panią Olą. Wychwyciła to, co powinien dostrzec dobry nauczyciel. Kazała mi przyjść następnego dnia o 8 rano do siebie na zajęcia. Miałem wtedy 14 lat, w głowie miałem dziewczyny, a tu nagle muszę wstać z samego rana i iść na lekcję. Ale to właśnie ona mnie zainspirowała, pokazała, że wokal jest niesamowitym instrumentem. Na studiach zapisałem się na zajęcia śpiewu w Gdańsku. Początek nauki jest najpiękniejszym okresem. Im więcej pracy w coś włożymy, tym większe postępy widać. Dla każdego kto pracuje nad swoim głosem nie ma nic gorszego niż słuchanie siebie na nagraniu (śmiech). Ale to skuteczna metoda nauki. W 2015 roku wydałem pierwszy utwór "Trzecie pół" z producentem Markiem Romanowskim z Gdyni, z którym pracuję do dziś.
— Wyjeżdżałem na warsztaty muzyczne, na które zjeżdżały się osoby z całej Polski. Wiele z nich można teraz usłyszeć w radio. Na warsztatach perkusyjnych miałam zajęcia z nauczycielką przez duże "N" - panią Olą. Wychwyciła to, co powinien dostrzec dobry nauczyciel. Kazała mi przyjść następnego dnia o 8 rano do siebie na zajęcia. Miałem wtedy 14 lat, w głowie miałem dziewczyny, a tu nagle muszę wstać z samego rana i iść na lekcję. Ale to właśnie ona mnie zainspirowała, pokazała, że wokal jest niesamowitym instrumentem. Na studiach zapisałem się na zajęcia śpiewu w Gdańsku. Początek nauki jest najpiękniejszym okresem. Im więcej pracy w coś włożymy, tym większe postępy widać. Dla każdego kto pracuje nad swoim głosem nie ma nic gorszego niż słuchanie siebie na nagraniu (śmiech). Ale to skuteczna metoda nauki. W 2015 roku wydałem pierwszy utwór "Trzecie pół" z producentem Markiem Romanowskim z Gdyni, z którym pracuję do dziś.
— Co wtedy czułeś? Swój pierwszy numer, z własnym tekstem...
— To było coś niesamowitego. Cały proces tworzenia, przez labirynt poprawek i późniejszy pozytywny feedback zmotywowały mnie do działania. To pokazało, że godziny spędzone nad tekstem i organizacją utworu mają sens. Wtedy pojawiły się myśli: co dalej. Postanowiłem, że powstaną kolejne utwory. Na studiach byłem raczej z tych, którzy zaliczają wszystko we wrześniu, a resztę roku poświęcają na inne rzeczy, więc na muzykę miałem sporo czasu (śmiech). Grywałem na jam session w klubach studenckich, poznawałem nowych ludzi. Dzięki sieci kontaktów udało mi się "zgarnąć" świetnych muzyków. Powstała debiutancka epka- „Al Bert.zip”. Wszystkie teksty piszę sam, czuję, że mają one osobisty wymiar, dlatego tym bardziej chciałem się dzielić swoją muzyką. Pierwszą piosenkę nagrałem po polsku, drugą po angielsku, po czym znowu wróciłem do języka polskiego. Mamy piękny, wdzięczny język, a nie chciałem dołączyć do grona muzyków śpiewających o niczym. Tworzymy muzykę popową, której dajemy się swobodnie rozhuśtać. Staramy się mieć frajdę z grania, a przy tym sprawić przyjemność odbiorcom.
— To było coś niesamowitego. Cały proces tworzenia, przez labirynt poprawek i późniejszy pozytywny feedback zmotywowały mnie do działania. To pokazało, że godziny spędzone nad tekstem i organizacją utworu mają sens. Wtedy pojawiły się myśli: co dalej. Postanowiłem, że powstaną kolejne utwory. Na studiach byłem raczej z tych, którzy zaliczają wszystko we wrześniu, a resztę roku poświęcają na inne rzeczy, więc na muzykę miałem sporo czasu (śmiech). Grywałem na jam session w klubach studenckich, poznawałem nowych ludzi. Dzięki sieci kontaktów udało mi się "zgarnąć" świetnych muzyków. Powstała debiutancka epka- „Al Bert.zip”. Wszystkie teksty piszę sam, czuję, że mają one osobisty wymiar, dlatego tym bardziej chciałem się dzielić swoją muzyką. Pierwszą piosenkę nagrałem po polsku, drugą po angielsku, po czym znowu wróciłem do języka polskiego. Mamy piękny, wdzięczny język, a nie chciałem dołączyć do grona muzyków śpiewających o niczym. Tworzymy muzykę popową, której dajemy się swobodnie rozhuśtać. Staramy się mieć frajdę z grania, a przy tym sprawić przyjemność odbiorcom.
— Najważniejszy kawałek?
— Ekstrawersja. To mój najbardziej osobisty utwór.
— Ekstrawersja. To mój najbardziej osobisty utwór.
— Muzyczne inspiracje?
— Mam sporo inspiracji. Kiedy zaczynałem grać, słuchałem rocka progresywnego i chcąc nie chcąc muzyki, która była grana w telewizji. W rocku progresywnym szukałem złożonych partii, skomplikowanych rytmów i starałem się je poczuć. W muzyce, niezależnie od gatunku, można znaleźć masę fajnych rzeczy. Do popu przekonałem się z wiekiem, zahaczając w międzyczasie o jazz. To, co właśnie połączyło mnie z chłopakami z zespołu to fakt, że na warsztatach i podczas luźniejszych spotkań nóżka chodziła nam do tych samych utworów. Cenię muzykę Jamesa Browna, stary funk, stare disco. Nasza muzyka może ma dużo bardziej nowoczesny charakter, ale cały czas pamiętamy o korzeniach.
— Mam sporo inspiracji. Kiedy zaczynałem grać, słuchałem rocka progresywnego i chcąc nie chcąc muzyki, która była grana w telewizji. W rocku progresywnym szukałem złożonych partii, skomplikowanych rytmów i starałem się je poczuć. W muzyce, niezależnie od gatunku, można znaleźć masę fajnych rzeczy. Do popu przekonałem się z wiekiem, zahaczając w międzyczasie o jazz. To, co właśnie połączyło mnie z chłopakami z zespołu to fakt, że na warsztatach i podczas luźniejszych spotkań nóżka chodziła nam do tych samych utworów. Cenię muzykę Jamesa Browna, stary funk, stare disco. Nasza muzyka może ma dużo bardziej nowoczesny charakter, ale cały czas pamiętamy o korzeniach.
— Na waszych koncertach można usłyszeć to samo, co na płycie czy staracie się podkręcić wasze utwory?
— Piosenki nagrywane na płytę są zazwyczaj bardzo grzeczne. Na koncertach to zupełnie coś innego. Naszym zadaniem jest tak podkręcić wersję koncertową, żeby słuchacz czuł, że jest na koncercie. Korzystam z potencjału chłopaków, którzy przemycają na instrumentach brzmienia jazzowe, funkowe. Trzeba tak to wyważyć, żeby nie zamęczyć słuchacza, a jednocześnie tak podkręcić muzykę, żeby sprawić odbiorcy jak największą przyjemność.
— Piosenki nagrywane na płytę są zazwyczaj bardzo grzeczne. Na koncertach to zupełnie coś innego. Naszym zadaniem jest tak podkręcić wersję koncertową, żeby słuchacz czuł, że jest na koncercie. Korzystam z potencjału chłopaków, którzy przemycają na instrumentach brzmienia jazzowe, funkowe. Trzeba tak to wyważyć, żeby nie zamęczyć słuchacza, a jednocześnie tak podkręcić muzykę, żeby sprawić odbiorcy jak największą przyjemność.
— Jak odnajdujesz się na scenie?
— Poziom stresu i adrenaliny jest zróżnicowany i w dużej mierze zależy od "roli", którą trzeba spełnić na scenie. Kiedy byłem dzieckiem, jeździłem na turnieje, kiwałem się na scenie nawet nie myśląc o tym, że tyle osób na mnie patrzy. Byłem nieświadomy, ale poniekąd obyłem się z występowaniem. Jako perkusista siedziałem z tyłu i nie oszukujmy się, perkusista to ktoś na kogo mało kto zwraca uwagę. Miałem ten komfort, że byłem z tyłu, robiłem swoje i w sumie mało kto wiedział, że byłem na tym koncercie (śmiech). Sytuacja zmieniła się, kiedy musiałem wyjść jako frontman. Kiedy stoisz z przodu dociera dużo więcej bodźców. Wtedy najlepiej mieć obok siebie zaufanych kolegów z zespołu. Na początku zdarzało się z przyzwyczajenia zerkać na perkusję, a z tyłu głowy miałem ,,chłopie ty masz przecież śpiewać!" Wiadomo, pomyłki się zdarzają, ale grając na żywo takie momenty najlepiej się wspomina. Chodzi w końcu o fajną zabawę i energię. Dbałem o to, żeby mieć w zespole przyjaciół, paczkę kumpli, którzy nie tylko prezentują muzykę, ale też dobrze się razem bawią. Uśmiechnięty band to zastrzyk pozytywnej energii, cały stres odchodzi, patrzysz na gibających się pod sceną ludzi i jest fajnie. To uzależnia.
— Poziom stresu i adrenaliny jest zróżnicowany i w dużej mierze zależy od "roli", którą trzeba spełnić na scenie. Kiedy byłem dzieckiem, jeździłem na turnieje, kiwałem się na scenie nawet nie myśląc o tym, że tyle osób na mnie patrzy. Byłem nieświadomy, ale poniekąd obyłem się z występowaniem. Jako perkusista siedziałem z tyłu i nie oszukujmy się, perkusista to ktoś na kogo mało kto zwraca uwagę. Miałem ten komfort, że byłem z tyłu, robiłem swoje i w sumie mało kto wiedział, że byłem na tym koncercie (śmiech). Sytuacja zmieniła się, kiedy musiałem wyjść jako frontman. Kiedy stoisz z przodu dociera dużo więcej bodźców. Wtedy najlepiej mieć obok siebie zaufanych kolegów z zespołu. Na początku zdarzało się z przyzwyczajenia zerkać na perkusję, a z tyłu głowy miałem ,,chłopie ty masz przecież śpiewać!" Wiadomo, pomyłki się zdarzają, ale grając na żywo takie momenty najlepiej się wspomina. Chodzi w końcu o fajną zabawę i energię. Dbałem o to, żeby mieć w zespole przyjaciół, paczkę kumpli, którzy nie tylko prezentują muzykę, ale też dobrze się razem bawią. Uśmiechnięty band to zastrzyk pozytywnej energii, cały stres odchodzi, patrzysz na gibających się pod sceną ludzi i jest fajnie. To uzależnia.
— Jak czułeś się grając, śpiewając przed "swoją" publicznością, w Nidzicy?
— Granie dla "swoich ludzi" było dość specyficzne. Wielka szansa, ale też spory stres. Po godzinach prób wyszliśmy dość pewnie. A potem to już mega euforia. Po koncercie usłyszałem wiele miłych słów, nie ma chyba niczego wspanialszego niż ludzie, którzy mówią, że było super, że im się podobało. Realizuję swoją pasję bez "napinki", nie chcę się narzucać, zależy mi na tym, żeby ludzie spędzili miło czas przy mojej muzyce.
— Granie dla "swoich ludzi" było dość specyficzne. Wielka szansa, ale też spory stres. Po godzinach prób wyszliśmy dość pewnie. A potem to już mega euforia. Po koncercie usłyszałem wiele miłych słów, nie ma chyba niczego wspanialszego niż ludzie, którzy mówią, że było super, że im się podobało. Realizuję swoją pasję bez "napinki", nie chcę się narzucać, zależy mi na tym, żeby ludzie spędzili miło czas przy mojej muzyce.
— Niedawno ukazał się wasz nowy singiel "Sam na sam" z gościnnym udziałem Anny Grzelak. O czym opowiada i jak powstał?
— Miałem sporą przerwę w działalności muzyczne spowodowaną życiem zawodowym. Z każdym dniem bez prób, koncertów czułem, że czegoś mi brakuje. Teraz zrobiło się "luźniej", a ten kawałek czekał na swój czas. Z dnia na dzień wziąłem telefon, zadzwoniłem do ekipy i tydzień później mieliśmy już teledysk. Zaprosiłem też Anię Grzelak do współpracy, do autorskiej piosenki o bardzo osobliwym charakterze. To wymagało obopólnego zaufania, ale ukazało kolejne oblicze współpracy pomiędzy muzykami. Utwór ukazuje prostą codzienność dwojga ludzi, opowiedzianą z perspektywy obu płci. Razem z Anią doskonale wiemy, że słowo „konfrontacja” nie musi kojarzyć się negatywnie. Często te sprawy są "proste" z pozoru, ale mogą stanowić klucz do szczęścia.
— Miałem sporą przerwę w działalności muzyczne spowodowaną życiem zawodowym. Z każdym dniem bez prób, koncertów czułem, że czegoś mi brakuje. Teraz zrobiło się "luźniej", a ten kawałek czekał na swój czas. Z dnia na dzień wziąłem telefon, zadzwoniłem do ekipy i tydzień później mieliśmy już teledysk. Zaprosiłem też Anię Grzelak do współpracy, do autorskiej piosenki o bardzo osobliwym charakterze. To wymagało obopólnego zaufania, ale ukazało kolejne oblicze współpracy pomiędzy muzykami. Utwór ukazuje prostą codzienność dwojga ludzi, opowiedzianą z perspektywy obu płci. Razem z Anią doskonale wiemy, że słowo „konfrontacja” nie musi kojarzyć się negatywnie. Często te sprawy są "proste" z pozoru, ale mogą stanowić klucz do szczęścia.
— Chcesz podbić listy przebojów?
— Mam raczej przyziemne marzenia, nie marzę o listach przebojów, raczej chcę po prostu zostawić po sobie jakiś ślad.
— Mam raczej przyziemne marzenia, nie marzę o listach przebojów, raczej chcę po prostu zostawić po sobie jakiś ślad.
— Muzyczne plany?
— W najbliższym czasie planuję stworzenie teledysku do utworu, który już istnieje. A jak się sytuacja uspokoi to na pewno coś zagramy.
— W najbliższym czasie planuję stworzenie teledysku do utworu, który już istnieje. A jak się sytuacja uspokoi to na pewno coś zagramy.
zl
Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Masz rację #2928706 | 37.47.*.* 2 cze 2020 21:14
W Nidzicy jak jesteś dobry i się wyróżniasz to padlina natychmiast oczerni na wszystkich anonimowych forach.
Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz
Fan #2928641 | 88.199.*.* 2 cze 2020 17:47
Śpiewaj i nie patrz na komentarze wiecznych opluwaczy.
Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz
Izi #2928523 | 46.170.*.* 2 cze 2020 11:55
jeśli lubisz scenę i śpiew to nie odpuszczaj. Trzymamy kciuki.
Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz
odpusc #2928475 | 89.228.*.* 2 cze 2020 10:15
publiczne spiewane, porazka
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-9) odpowiedz na ten komentarz