Nie można bawić się biznesem [ROZMOWA]
2021-02-26 20:30:11(ost. akt: 2021-02-28 17:14:10)
Hotelarze z Warmii i Mazur protestowali w czwartek przed Urzędem Wojewódzkim. Zapowiadają pozwy zbiorowe, choć Andrzej Dowgiałło przyznaje, że nadzieja powoli ich opuszcza.
— Rząd dał wam dwa tygodnie wolności. Co chcecie mu powiedzieć?
— To byłyby mocne słowa (śmiech). Rząd zrobił największą głupotę. Nie można bawić się z biznesem i gospodarką, a tym samym je lekceważyć. Tym jest właśnie otwieranie, a później zamykanie po dwóch tygodniach. Wiem, że są wskaźniki, ale za dwa tygodnie znowu będą inne. Za jakiś czas możemy być na 10. miejscu w Polsce. Mamy poczucie wybrania najmniejszego zła i pokazania, że mogą nas zamykać, jak chcą. Mamy w regionie trzy powiaty na kilkanaście z wysokim wskaźnikiem zakażeń. Rząd wprowadził przecież pod koniec 2020 roku podział na strefy. Powiedzmy, że miało to swoje uzasadnienie, ale tutaj? Wszystkich wrzucono do jednego worka. Powtarzam: to nie jest zabawa.
— Trzeba chyba podkreślić, że ponosicie nie tylko koszty związane z zamknięciem, ale też i z otwarciem.
— Musieliśmy mocno zainwestować. Samo napełnienie basenów jest sporą operacją. Przecież one nie trzymały wody przez trzy miesiące. Wyciszanie hotelu to skomplikowany proces. Wrócenie do normy działa w drugą stronę. Uruchomienie średniej wielkości basenu to koszt rzędu 20 tys. zł. Czego nie dotkniemy w organizmie hotelowym, to generuje duże koszty. A teraz dostajemy wiadomość „zamykamy”. To co mamy robić? Znowu gasimy światła, wyłączamy ogrzewanie, spuszczamy wodę w basenach. Kto nam to zwróci? Pomoc w kosztach? Dobrze, że jest, ale one są dużo większe.
— A ruch? Ludzie zaczęli już odwoływać przyjazdy?
— Właśnie to jest najgorsze dla naszego regionu, czyli fakt, że nas traktuje się jak zadżumionych... Mamy rezygnacje z terminów majowych, czerwcowych, czy grup zagranicznych, które miały przyjechać w maju. W świat poszła informacja, że jesteśmy w tak złej sytuacji, że tylko płoty nam trzeba postawić wokół regionu. Ten bezmyślny krok ma olbrzymie konsekwencje i będzie je miał przez kilka miesięcy. Plują nam w twarz, a my mówimy, że deszcz pada. Zawsze byliśmy województwem spolegliwym, grzecznym. Nie ma awantur, nie ma górników, nie ma strajków, nie ma górali, to zamknijmy ich. Wychodzi na to, że ta brytyjska odmiana wirusa wręcz u nas powstała, bo przecież tylko u nas jest. Oburzenie hotelarzy jest więc wielkie, bo te obostrzenia dotknęły głównie nas i galerii handlowych.
— Razem jesteście na placu boju.
— Skazują nas wszystkich na wymarcie. Bo tak to wygląda. Zapytanie o wsparcie kończy się arogancką odpowiedzią, że przecież je dostaliśmy. W ślad za decyzją powinny być konkretne rozwiązania, jak w przypadku górali, gdzie zaproponowano kilka specjalne warunków. Nas nie jest dziesięciu, a setki podmiotów związanych z turystyką. To, że będziemy się odbudowywać przez długie miesiące, jest oczywiste. Ale w tej chwili dla wielu jest to moment podjęcia drastycznej decyzji.
— To znaczy?
— Czy w ogóle trwać w tej branży, czy może lepiej z niej uciekać, bo skazano ją na zniszczenie. W lockdownach zamyka się nas, jako pierwszych. Nie ma żadnych badań, które mówią, że w naszej branży jest najwięcej zakażeń. Zainwestowaliśmy ogromne pieniądze w ograniczenia, higienę, dyspensery itd. Jesteśmy (hotele -red.) bardzo bezpiecznym miejscem. Tu nie ma takiej sytuacji, jak w sklepach, gdzie człowiek stoi na człowieku.
— Kiedy ruszą pozwy zbiorowe? Wierzy pan w ich powodzenie?
— Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby coś dały, bo to odległa perspektywa czasu. O zamknięciu dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. Oczywiście, że jest w naszej branży zdenerwowanie, a więc i parcie w kierunku pozwów zbiorowych. One są konieczne, bo straty będą nierekompensowane. Nie mamy wyboru.
— Jak w ogóle wygląda sezon turystyczny w tym roku? Czy mieliście nadzieję na polepszenie sytuacji, gdy rząd was ostatnio otworzył?
— Żyjemy nadzieją od dawna. Zainwestowaliśmy w nasz biznes, mamy zatrudnionych ludzi. Trudno mówić o przebranżowieniu. Nadzieje były duże, bo wyglądało to tak, że przeżyliśmy najgorsze, jest jakiś plan, schemat. I możemy budować sezon, myśleć o promocji. Byliśmy przekonani, że sobie poradzimy, choć przecież mieliśmy świadomość, że ruch zagraniczny będzie mniejszy. Ubiegły sezon pokazał, że zainteresowanie naszym regionem jest duże. Teraz będzie dużo gorzej. Nadziei mamy coraz mniej. Zwłaszcza że mogą nas zamknąć na dłużej. Balansujemy na granicy sensu robienia tego wszystkiego.
— Jeśli lockdown się przedłuży, to co dalej?
— W moim przypadku będzie to ograniczenie zatrudnienia lub dążenie do pozbycia się niektórych elementów biznesu, żeby ratować, chociaż jego część. Tak myśli wielu restauratorów i przedstawicieli branży turystycznej. Musimy kapitalizować, co się da, a też nie jest powiedziane, że znajdzie się ktoś, kto to kupi.
— Udało się obejść bez redukcji zatrudnienia?
— Niestety nie. To było jakieś 20 proc., ale cieszymy się, że 80 proc. zostało. Uważam to za sukces, bo zrobiliśmy wszystko, żeby to zatrudnienie utrzymać. Ważne jest to, że ludzie ulegają pewnym przemianom. Jeśli ktoś nie pracuje od kilku miesięcy i powiedzmy, że dostaje jakieś pieniądze, to jest mu ciężko wrócić do tego, co było. Ludzie tracą wiarę w sens funkcjonowania branży.
— Michał Wypij napisał na Twitterze, że „Warmia i Mazury dostaną dodatkowe wparcie rządowe! Dzięki szybkim działaniom Jarosława Gowina ponad 300 milionów złotych dodatkowo trafi do gmin w naszym województwie! Wsparcie to zostanie przyznane w niemal identyczny sposób jak w przypadku gmin górskich”. Słyszał pan o tym?
— Każda pomoc jest ważna, a 300 mln zł, to spore pieniądze. Dobrze by było, żeby te pieniądze trafiły do najbardziej potrzebujących branż, a nie do wszystkich.
— To byłyby mocne słowa (śmiech). Rząd zrobił największą głupotę. Nie można bawić się z biznesem i gospodarką, a tym samym je lekceważyć. Tym jest właśnie otwieranie, a później zamykanie po dwóch tygodniach. Wiem, że są wskaźniki, ale za dwa tygodnie znowu będą inne. Za jakiś czas możemy być na 10. miejscu w Polsce. Mamy poczucie wybrania najmniejszego zła i pokazania, że mogą nas zamykać, jak chcą. Mamy w regionie trzy powiaty na kilkanaście z wysokim wskaźnikiem zakażeń. Rząd wprowadził przecież pod koniec 2020 roku podział na strefy. Powiedzmy, że miało to swoje uzasadnienie, ale tutaj? Wszystkich wrzucono do jednego worka. Powtarzam: to nie jest zabawa.
— Trzeba chyba podkreślić, że ponosicie nie tylko koszty związane z zamknięciem, ale też i z otwarciem.
— Musieliśmy mocno zainwestować. Samo napełnienie basenów jest sporą operacją. Przecież one nie trzymały wody przez trzy miesiące. Wyciszanie hotelu to skomplikowany proces. Wrócenie do normy działa w drugą stronę. Uruchomienie średniej wielkości basenu to koszt rzędu 20 tys. zł. Czego nie dotkniemy w organizmie hotelowym, to generuje duże koszty. A teraz dostajemy wiadomość „zamykamy”. To co mamy robić? Znowu gasimy światła, wyłączamy ogrzewanie, spuszczamy wodę w basenach. Kto nam to zwróci? Pomoc w kosztach? Dobrze, że jest, ale one są dużo większe.
— A ruch? Ludzie zaczęli już odwoływać przyjazdy?
— Właśnie to jest najgorsze dla naszego regionu, czyli fakt, że nas traktuje się jak zadżumionych... Mamy rezygnacje z terminów majowych, czerwcowych, czy grup zagranicznych, które miały przyjechać w maju. W świat poszła informacja, że jesteśmy w tak złej sytuacji, że tylko płoty nam trzeba postawić wokół regionu. Ten bezmyślny krok ma olbrzymie konsekwencje i będzie je miał przez kilka miesięcy. Plują nam w twarz, a my mówimy, że deszcz pada. Zawsze byliśmy województwem spolegliwym, grzecznym. Nie ma awantur, nie ma górników, nie ma strajków, nie ma górali, to zamknijmy ich. Wychodzi na to, że ta brytyjska odmiana wirusa wręcz u nas powstała, bo przecież tylko u nas jest. Oburzenie hotelarzy jest więc wielkie, bo te obostrzenia dotknęły głównie nas i galerii handlowych.
— Razem jesteście na placu boju.
— Skazują nas wszystkich na wymarcie. Bo tak to wygląda. Zapytanie o wsparcie kończy się arogancką odpowiedzią, że przecież je dostaliśmy. W ślad za decyzją powinny być konkretne rozwiązania, jak w przypadku górali, gdzie zaproponowano kilka specjalne warunków. Nas nie jest dziesięciu, a setki podmiotów związanych z turystyką. To, że będziemy się odbudowywać przez długie miesiące, jest oczywiste. Ale w tej chwili dla wielu jest to moment podjęcia drastycznej decyzji.
— To znaczy?
— Czy w ogóle trwać w tej branży, czy może lepiej z niej uciekać, bo skazano ją na zniszczenie. W lockdownach zamyka się nas, jako pierwszych. Nie ma żadnych badań, które mówią, że w naszej branży jest najwięcej zakażeń. Zainwestowaliśmy ogromne pieniądze w ograniczenia, higienę, dyspensery itd. Jesteśmy (hotele -red.) bardzo bezpiecznym miejscem. Tu nie ma takiej sytuacji, jak w sklepach, gdzie człowiek stoi na człowieku.
— Kiedy ruszą pozwy zbiorowe? Wierzy pan w ich powodzenie?
— Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby coś dały, bo to odległa perspektywa czasu. O zamknięciu dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. Oczywiście, że jest w naszej branży zdenerwowanie, a więc i parcie w kierunku pozwów zbiorowych. One są konieczne, bo straty będą nierekompensowane. Nie mamy wyboru.
— Jak w ogóle wygląda sezon turystyczny w tym roku? Czy mieliście nadzieję na polepszenie sytuacji, gdy rząd was ostatnio otworzył?
— Żyjemy nadzieją od dawna. Zainwestowaliśmy w nasz biznes, mamy zatrudnionych ludzi. Trudno mówić o przebranżowieniu. Nadzieje były duże, bo wyglądało to tak, że przeżyliśmy najgorsze, jest jakiś plan, schemat. I możemy budować sezon, myśleć o promocji. Byliśmy przekonani, że sobie poradzimy, choć przecież mieliśmy świadomość, że ruch zagraniczny będzie mniejszy. Ubiegły sezon pokazał, że zainteresowanie naszym regionem jest duże. Teraz będzie dużo gorzej. Nadziei mamy coraz mniej. Zwłaszcza że mogą nas zamknąć na dłużej. Balansujemy na granicy sensu robienia tego wszystkiego.
— Jeśli lockdown się przedłuży, to co dalej?
— W moim przypadku będzie to ograniczenie zatrudnienia lub dążenie do pozbycia się niektórych elementów biznesu, żeby ratować, chociaż jego część. Tak myśli wielu restauratorów i przedstawicieli branży turystycznej. Musimy kapitalizować, co się da, a też nie jest powiedziane, że znajdzie się ktoś, kto to kupi.
— Udało się obejść bez redukcji zatrudnienia?
— Niestety nie. To było jakieś 20 proc., ale cieszymy się, że 80 proc. zostało. Uważam to za sukces, bo zrobiliśmy wszystko, żeby to zatrudnienie utrzymać. Ważne jest to, że ludzie ulegają pewnym przemianom. Jeśli ktoś nie pracuje od kilku miesięcy i powiedzmy, że dostaje jakieś pieniądze, to jest mu ciężko wrócić do tego, co było. Ludzie tracą wiarę w sens funkcjonowania branży.
— Michał Wypij napisał na Twitterze, że „Warmia i Mazury dostaną dodatkowe wparcie rządowe! Dzięki szybkim działaniom Jarosława Gowina ponad 300 milionów złotych dodatkowo trafi do gmin w naszym województwie! Wsparcie to zostanie przyznane w niemal identyczny sposób jak w przypadku gmin górskich”. Słyszał pan o tym?
— Każda pomoc jest ważna, a 300 mln zł, to spore pieniądze. Dobrze by było, żeby te pieniądze trafiły do najbardziej potrzebujących branż, a nie do wszystkich.
PJ
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez