Sejmik dał pieniądze na in vitro czy paliwo?
2021-06-04 18:18:50(ost. akt: 2021-06-04 15:31:39)
Pary z Warmii i Mazur dostaną dofinansowanie in vitro. To 5 tys. dla każdej z nich. Tylko żeby te pieniądze wydać, muszą najpierw... wydać na podróż. Bo została wybrana klinika spoza województwa, choć w konkursie startowała również ta z Olsztyna. Dlaczego?
Niepłodność to problem, z którym boryka się coraz więcej par z Warmii i Mazur. Rocznie jest ich 55,8 tys., a leczenia wymaga 1116 par. Dla wielu z nich w takiej sytuacji jedyną nadzieją na posiadanie dziecka jest metoda in vitro. Skorzystanie z tej skutecznej obecnie metody wiąże się z wysokimi kosztami. Dlatego w tegorocznym budżecie radni sejmiku zagwarantowali na ten cel 210 tys. zł. Lista par chcących wziąć udział w programie zapełniła się błyskawicznie. Pieniądze trafią oczywiście do par z Warmii i Mazur. Ale nie do placówki stąd.
— Samorząd województwa wykrzesał środki na dofinansowanie 42 par. Super. Choć szkoda, że tylko 42. Okazuje się jednak, że wszystkie środki trafiły do kliniki, która w województwie warmińsko-mazurskim nie ma żadnego swojego oddziału — zauważa pan Mariusz z Olsztyna. — I tu moje pytanie: jak to się stało, że mieszkańcy województwa muszą korzystać z kliniki, która zaplecze biotechnologiczne ma tylko w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu? Mają przecież klinikę w Olsztynie.
Pan Mariusz uważa, że odległość placówki ma w tej kwestii znaczenie.
— Dla osób, które nie wiedzą, jak procedura in vitro wygląda, może moje drążenie tematu wyda się nieuzasadnione. Dlatego wyjaśnię. Pomijając diagnostykę, samo przygotowanie do procedury, wizyty konsultacyjne i monitorujące przed punkcją, czyli pobraniem komórek jajowych, oraz przed transferem to dobre dziesięć wizyt. Średnio co dwa dni — tłumaczy pan Mariusz. — Niedogodności związane z kilkudziesięcioma zastrzykami hormonalnymi, wizytami co drugi dzień, punkcją ustalaną z niemal kilkunastominutową dokładnością, stresem, bólem — to i tak dużo. Do tego dochodzą ogromne koszty finansowe. I jeszcze dojazdy. Akurat los tak zadecydował, że in vitro stało się jedyną szansą dla mnie i mojej żony na potomstwo. Jesteśmy po jednej nieudanej próbie. Jej koszt, z uwzględnieniem leków, przekroczył 20 tys. zł. Dofinansowanie w kwocie 5 tys. zł to kropla, ale zawsze coś. Ale nie jest ono warte tego, żeby kilka-kilkanaście razy dojeżdżać po 200 km w jedną stronę do kliniki. Bo ktoś tak przydzielił środki. Publiczne. Próbowałem na własną rękę dowiedzieć się, jak to się stało, że całą pulę zgarnęła klinika spoza regionu, podczas gdy olsztyńska nie otrzymała nic. Oczywiście "wszystko odbyło się zgodnie z prawem". Jak zawsze. Tylko gdzie tu sens? Gdzie logika?
Zadajemy to samo pytanie.
— Mamy tylko jedną klinikę w Olsztynie, która zajmuje się in vitro. Ale niestety musieliśmy zachować konkurencyjność, dlatego ogłosiliśmy konkurs. Były w nim określone kryteria, które trzeba było spełnić. To między innymi cena i oddziały kliniki w wielu miastach. Wygrała firma, która ma swoją placówkę między innymi w Gdańsku — odpowiada Marcin Kuchciński, wicemarszałek województwa. — Tegoroczny konkurs traktowaliśmy jako pilotaż. Widzimy i wiemy, co trzeba poprawić. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, jeśli będziemy mieli też program in vitro, będzie większa dostępność klinik. I że to pacjent sam będzie mógł wybrać odpowiednie dla siebie miejsce. Sam zdecyduje, gdzie będzie chciał przeprowadzić badania.
I dodaje: — Pary z Ełku chciałyby jeździć do Białegostoku. Tym z Olsztyna najwygodniej byłoby starać się o dziecko w Olsztynie. Natomiast elblążanie na przykład i tak zdecydowaliby się na Gdańsk. Właśnie dlatego w następnym roku chcemy otworzyć furtkę i dać pacjentom możliwość decydowania o klinice. Wielu pacjentów już prowadzi badania i zabiegi z którejś z tych klinik. I zapewne ważne jest dla nich, aby tam kontynuować.
ADA ROMANOWSKA
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez