Sołtys, strażak, społecznik
2021-09-19 18:44:45(ost. akt: 2021-09-19 18:56:38)
Bogdan Komosiński z Piasutna to osoba, którą zna wiele osób z powiatu szczycieńskiego i nie tylko. Ma 62 lata, ale energii pozazdrościć mu może niejeden młody człowiek.
Bogdan Komosiński urodził się w 1959 roku. Od dziecka związany był z Piasutnem, bo tu mieszkali jego dziadkowie, których często odwiedzał. Ukończył szkołę zawodową w Piszu o kierunku malarz – sztukator, a potem odbył służbę wojskową.
— Od najmłodszych lat marzyłem o tym, by zostać strażakiem. Zawsze, gdy zawyła syrena, serce waliło mi jak młot. Postanowiłam, że gdy skończę 18 lat, też będę jeździł na akcje — mówi pan Bogdan. — Już od ponad 40 lat lat należę do Ochotniczej Straży Pożarnej w Piasutnie. Jeżdżę na zawody, udzielam się, chodzę na szkolenia, obstawy różnych imprez, uczestniczę we wszystkich ważnych uroczystościach, nie tylko strażackich ale również kościelnych. Byłem kilka kadencji naczelnikiem, zastępcą naczelnika, a teraz jestem prezesem naszej OSP — wylicza.
Pan Bogdan wie, że bycie strażakiem to misja.
— Praca strażaka, mimo że niebezpieczna, jest ciekawa. I nie chodzi tylko o gaszenie pożarów, to jest pomoc przy wypadkach drogowych, wsparcie poszkodowanych, rozmowa z nimi — opowiada. — Ukończyłem wiele szkoleń, miałem 16 lat, gdy zacząłem przychodzić do straży i jeździć do pożarów. Oficjalnie strażakiem zostałem po ukończeniu 18 lat. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie rozgrywają się ludzkie tragedie.
— Od najmłodszych lat marzyłem o tym, by zostać strażakiem. Zawsze, gdy zawyła syrena, serce waliło mi jak młot. Postanowiłam, że gdy skończę 18 lat, też będę jeździł na akcje — mówi pan Bogdan. — Już od ponad 40 lat lat należę do Ochotniczej Straży Pożarnej w Piasutnie. Jeżdżę na zawody, udzielam się, chodzę na szkolenia, obstawy różnych imprez, uczestniczę we wszystkich ważnych uroczystościach, nie tylko strażackich ale również kościelnych. Byłem kilka kadencji naczelnikiem, zastępcą naczelnika, a teraz jestem prezesem naszej OSP — wylicza.
Pan Bogdan wie, że bycie strażakiem to misja.
— Praca strażaka, mimo że niebezpieczna, jest ciekawa. I nie chodzi tylko o gaszenie pożarów, to jest pomoc przy wypadkach drogowych, wsparcie poszkodowanych, rozmowa z nimi — opowiada. — Ukończyłem wiele szkoleń, miałem 16 lat, gdy zacząłem przychodzić do straży i jeździć do pożarów. Oficjalnie strażakiem zostałem po ukończeniu 18 lat. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie rozgrywają się ludzkie tragedie.
Mąż i ojciec
Pan Bogdan na jednej z wiejskich zabaw, które odbywały się w remizie w Piasutnie poznał swoją żonę Bożenę. W 1982 roku odbyło się huczne, wiejskie wesele.
— Zakochałem się nie tylko w pięknej twarzy Bożenki, ale i w jej dobrym charakterze — tłumaczy. — Miłość potrafi z człowiekiem działać cuda. Zakochałem się i wiedziałem, że z tą kobietą chcę być na dobre i złe. Intuicja mnie nie zawiodła, jesteśmy ze sobą już prawie 40 lat, wspieramy się, możemy zawsze na siebie liczyć. Jak w każdym małżeństwie raz jest lepiej, raz gorzej, najważniejsze, że razem przetrwaliśmy wszystkie lata.
Rok po ślubie na świecie pojawiła się córka Arleta, a dwa lata później syn Błażej.
— Nie wyobrażam sobie bez nich życia, kocham ich nad wszystko. Początkowo zamieszkaliśmy u rodziców. Mieliśmy jeden pokój, kiedy pojawiły się na świecie dzieci, było nam za ciasno. Marzyliśmy o własnym domu. Tu w Piasutnie, bo dla mnie jest to miejsce wyjątkowe, ważne. W tamtych czasach budowa domu nie była prostą sprawą, jednak dzięki pracy za granicą w Bułgarii, udało się spełnić to marzenie. Tu żyję i chcę umrzeć, bo to moje miejsce na ziemi.
Mężczyzna nie bał się żadnej pracy, najważniejsze było dla niego, żeby zapewnić byt żonie i dzieciom. Pracował w GS-ie w Świętajnie, w delegacjach, przez jakiś czas prowadził w Piasutnie z żoną klub z dyskotekami. Teraz od wielu lat ma swoją firmę budowlano-remontową.
Pan Bogdan na jednej z wiejskich zabaw, które odbywały się w remizie w Piasutnie poznał swoją żonę Bożenę. W 1982 roku odbyło się huczne, wiejskie wesele.
— Zakochałem się nie tylko w pięknej twarzy Bożenki, ale i w jej dobrym charakterze — tłumaczy. — Miłość potrafi z człowiekiem działać cuda. Zakochałem się i wiedziałem, że z tą kobietą chcę być na dobre i złe. Intuicja mnie nie zawiodła, jesteśmy ze sobą już prawie 40 lat, wspieramy się, możemy zawsze na siebie liczyć. Jak w każdym małżeństwie raz jest lepiej, raz gorzej, najważniejsze, że razem przetrwaliśmy wszystkie lata.
Rok po ślubie na świecie pojawiła się córka Arleta, a dwa lata później syn Błażej.
— Nie wyobrażam sobie bez nich życia, kocham ich nad wszystko. Początkowo zamieszkaliśmy u rodziców. Mieliśmy jeden pokój, kiedy pojawiły się na świecie dzieci, było nam za ciasno. Marzyliśmy o własnym domu. Tu w Piasutnie, bo dla mnie jest to miejsce wyjątkowe, ważne. W tamtych czasach budowa domu nie była prostą sprawą, jednak dzięki pracy za granicą w Bułgarii, udało się spełnić to marzenie. Tu żyję i chcę umrzeć, bo to moje miejsce na ziemi.
Mężczyzna nie bał się żadnej pracy, najważniejsze było dla niego, żeby zapewnić byt żonie i dzieciom. Pracował w GS-ie w Świętajnie, w delegacjach, przez jakiś czas prowadził w Piasutnie z żoną klub z dyskotekami. Teraz od wielu lat ma swoją firmę budowlano-remontową.
Taki sołtys to skarb
Czternaście lat temu pan Bogdan został wybrany na sołtysa wsi Piasutno. Po dwóch kadencjach zrezygnował, jednak po 4 latach przerwy znów został sołtysem.
— Uważam, że dobry sołtys powinien skupić wokół siebie lokalną społeczność, zaktywizować ją i wspólnie realizować cele, które przynoszą korzyść mieszkańcom — mówi pan Bogdan. — Sołtys to oczywiście urząd, ale w dzisiejszych czasach to przede wszystkim lider lokalnej społeczności. Bycie sołtysem to coś więcej niż zbieranie podatków. Bycie sołtysem to też miłość do miejsca, wsi, sołectwa, to bycie blisko ludzi, to chęć robienia czegoś dla dobra tej małej społeczności. Zaangażowany sołtys słucha mieszkańców, widzi ich potrzeby, potrafi z nimi rozmawiać. Z moimi mieszkańcami chcę zmieniać naszą wieś.
W Piasutnie jest wciąż wiele do zrobienia, a bez pieniędzy niestety się nie da nic zrobić. Dlatego pan Bogdan coraz częściej sięga po pieniące z różnych projektów. Sporym wsparciem jest też fundusz sołecki.
— Udaje się pozyskać raz większe, innym razem mniejsze pieniądze, ale zawsze jakieś środki wpływają — mówi. — Dzięki nim możemy upiększać naszą wieś, zorganizować różne imprezy. - Musimy dbać o przyjezdnych, turystów i właścicieli domków letniskowych, bo dzięki nim we wsi pozostają pieniądze. Zostawiają je w sklepach, płacą podatki, a my dzięki nim zarabiamy. Są letnicy, którzy spędzają w Piasutnie wakacje od wielu lat i są bardzo zintegrowani z lokalną społecznością, biorą czynny udział w życiu naszej wsi. Oni są „nasi”, a my staramy się, by tak czuli się u nas dobrze i by wracali.
Sołectwo Piasutno, podobnie jak wiele innych małych wsi, boryka się też z różnymi problemami.
— To są problemy terenów typowo wiejskich: wyjazdem młodych ludzi za pracą do miast lub za granicę. Specyfika życia na wsi jest utrudnieniem dla ludzi starszych, samotnych i bez samochodu. Wiele razy sam podwożę ludzi do lekarza do Świętajna, do urzędów czy na zakupy. Jest to duży problem, bo nie ma żadnego autobusu z Piasutna, ani do Piasutna. Co roku staramy się wprowadzać zmiany na lepsze — ulepszamy drogi, dbamy o bezpieczeństwo. Organizujemy też okolicznościowe imprezy i zajęcia integracyjne dla mieszkańców. Co roku w Piasutnie odbywa się też Turniej "Scrabble nad jeziorem", na który przyjeżdżają zawodnicy z całej Polski. Cieszy mnie, że nasza miejscowość tętni życiem...
Dzieli się dobrą radą
Sołtys nie umie przejść obojętnie wobec ludzkiej tragedii i nieszczęścia. Nie robi tego dla rozgłosu.
— Tak po prostu trzeba — tłumaczy. — W życiu nie można być nastawionym tylko na korzyści, trzeba też czasem podzielić się z innymi tym, co się ma. I to nie tylko materialnymi rzeczami ale tez dobrą radą, swoją obecnością, a czasem zwykłym gestem. Uważam, że najważniejsze to zawsze pozostać sobą. Bo przecież w życiu tak naprawdę liczy się to, żeby ludzie byli szczęśliwi i zdrowi. Żeby umieli się szanować i potrafili się tolerować. Czasami niewiele trzeba, aby komuś pomóc. Wystarczy na chwilę się zatrzymać, wysłuchać, pomilczeć.
Sołtys nie umie przejść obojętnie wobec ludzkiej tragedii i nieszczęścia. Nie robi tego dla rozgłosu.
— Tak po prostu trzeba — tłumaczy. — W życiu nie można być nastawionym tylko na korzyści, trzeba też czasem podzielić się z innymi tym, co się ma. I to nie tylko materialnymi rzeczami ale tez dobrą radą, swoją obecnością, a czasem zwykłym gestem. Uważam, że najważniejsze to zawsze pozostać sobą. Bo przecież w życiu tak naprawdę liczy się to, żeby ludzie byli szczęśliwi i zdrowi. Żeby umieli się szanować i potrafili się tolerować. Czasami niewiele trzeba, aby komuś pomóc. Wystarczy na chwilę się zatrzymać, wysłuchać, pomilczeć.
Walczy o sprawność wnuka
Pan Bogdan to dziadek Aleksandra, który wnuka kocha całym sercem i okazuje to w każdym uśmiechu i geście. Wnuczek pana Bogdana — Oluś przyszedł na świat w 25 tygodniu ciąży, 17 grudnia 2013 roku i ważył zaledwie 650 gr. Chłopiec ze szpitala wyszedł po 104 dniach pobytu i ważył zaledwie 2700 gr. Miał operację oczu. Niestety, w wyniku wylewów i z powodu niedotlenienia zmaga się z porażeniem dziecięcym. Nie potrafi samodzielnie siedzieć, chodzić ani mówić. Wymaga intensywnej i ciągłej rehabilitacji. Rodzice i dziadkowie walczą o każdy samodzielny ruch Aleksandra. Babcia i dziadek niemal każdego dnia obdarzają go całusami, a on odwdzięcza się uśmiechem. Szczególnie widok dziadka jest pożądany. Mały wyciąga z radością rączki i dziadek jest już "kupiony".
— Pamiętamy dzień porodu córki — wspomina pan Bogdan. — Pojechaliśmy do szpitala, zobaczyliśmy małego w inkubatorze. To był widok, którego nie zapomnę do dziś. Uciekłem, bo nie byłem w stanie znieść widoku tej całej aparatury podłączonej do naszego malutkiego wnuczka. Jednak musieliśmy być silni, by wesprzeć nasze dzieci. To był trudny czas, ale dziś, patrząc na uśmiech małego, wiem, że było warto — zapewnia.
Oluś jest bardzo pogodnym chłopcem, często się uśmiecha i wciąż szuka w swoim otoczeniu dziadka, któremu nawet na chwilę nie pozwala usiąść i odpocząć. Szczególnie lubi kiedy dziadek zakłada swój strażacki mundur. Uwielbia też wizyty w remizie, gdzie z bliska podziwia samochód strażacki, a czasem z dziadkiem zasiada w jego wnętrzu.
— Jak tylko widzi mnie, chce, by wziąć go na ręce — śmieje się dziadek. — Dużo z nim rozmawiamy, pokazuję mu wszystko, oglądamy razem bajki. Kocham go nad życie, a że urodził się chory — trudno, widocznie tak musiało być. Nie wyobrażam sobie bez niego życia. Dla niego zrobiłbym wszystko, to mój największy skarb. Prawdą jest, że kocha się swoje dzieci, ale miłość do wnuka jest jeszcze silniejsza. Patrząc w oczy dziecka, widząc jego ufność i radość, człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Radość z każdego postępu, każdej wypowiedzianej sylaby czy wyrazu jest ogromna. Marzymy, by Oluś był jak najbardziej sprawny. Nie zastanawiamy się dlaczego nas to spotkało, każdego dnia walczymy, by był coraz sprawniejszy. Jego uśmiech wynagradza nam każdy trud — mówi.
Pan Bogdan to dziadek Aleksandra, który wnuka kocha całym sercem i okazuje to w każdym uśmiechu i geście. Wnuczek pana Bogdana — Oluś przyszedł na świat w 25 tygodniu ciąży, 17 grudnia 2013 roku i ważył zaledwie 650 gr. Chłopiec ze szpitala wyszedł po 104 dniach pobytu i ważył zaledwie 2700 gr. Miał operację oczu. Niestety, w wyniku wylewów i z powodu niedotlenienia zmaga się z porażeniem dziecięcym. Nie potrafi samodzielnie siedzieć, chodzić ani mówić. Wymaga intensywnej i ciągłej rehabilitacji. Rodzice i dziadkowie walczą o każdy samodzielny ruch Aleksandra. Babcia i dziadek niemal każdego dnia obdarzają go całusami, a on odwdzięcza się uśmiechem. Szczególnie widok dziadka jest pożądany. Mały wyciąga z radością rączki i dziadek jest już "kupiony".
— Pamiętamy dzień porodu córki — wspomina pan Bogdan. — Pojechaliśmy do szpitala, zobaczyliśmy małego w inkubatorze. To był widok, którego nie zapomnę do dziś. Uciekłem, bo nie byłem w stanie znieść widoku tej całej aparatury podłączonej do naszego malutkiego wnuczka. Jednak musieliśmy być silni, by wesprzeć nasze dzieci. To był trudny czas, ale dziś, patrząc na uśmiech małego, wiem, że było warto — zapewnia.
Oluś jest bardzo pogodnym chłopcem, często się uśmiecha i wciąż szuka w swoim otoczeniu dziadka, któremu nawet na chwilę nie pozwala usiąść i odpocząć. Szczególnie lubi kiedy dziadek zakłada swój strażacki mundur. Uwielbia też wizyty w remizie, gdzie z bliska podziwia samochód strażacki, a czasem z dziadkiem zasiada w jego wnętrzu.
— Jak tylko widzi mnie, chce, by wziąć go na ręce — śmieje się dziadek. — Dużo z nim rozmawiamy, pokazuję mu wszystko, oglądamy razem bajki. Kocham go nad życie, a że urodził się chory — trudno, widocznie tak musiało być. Nie wyobrażam sobie bez niego życia. Dla niego zrobiłbym wszystko, to mój największy skarb. Prawdą jest, że kocha się swoje dzieci, ale miłość do wnuka jest jeszcze silniejsza. Patrząc w oczy dziecka, widząc jego ufność i radość, człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Radość z każdego postępu, każdej wypowiedzianej sylaby czy wyrazu jest ogromna. Marzymy, by Oluś był jak najbardziej sprawny. Nie zastanawiamy się dlaczego nas to spotkało, każdego dnia walczymy, by był coraz sprawniejszy. Jego uśmiech wynagradza nam każdy trud — mówi.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez