Cassino z Braniewa nie gra już w kasynie
2021-11-21 20:08:25(ost. akt: 2021-11-20 11:45:03)
Nie mieliśmy żadnego planu. Ot, liczyło się to, żeby tylko grać — mówi o sobie muzycy The Cassino. Dziś, po dziesięciu latach, zespół z Braniewa wypływa na szerokie wody. Żeby ze sobą grać, pokonują setki kilometrów samochodem, pociągiem, a nawet samolotem. Wydali właśnie pierwszą płytę.
— Jesteście z Braniewa. To miasteczko dało wam kopa?
Hubert Wiśniewski: — Ja i Piotrek jesteśmy z Braniewa. W tym małym miasteczku nie mieliśmy za dużo możliwości. Wielkim szczęściem było, że w ogóle na siebie trafiliśmy. W Braniewie nie ma wielu muzyków. Piotrek był chyba jedynym perkusistą, z którym granie miało dla mnie sens. Potem staraliśmy się znaleźć sobie miejsce na próby. I było takie w miejskim ośrodku kultury. Nasza salka muzyczna znajdowała się jednak pod salą kinową, a filmy leciały przez cały dzień. Jak więc mieliśmy grać, żeby nie przeszkadzać?
— Mogliście grać, ale w szachy.
— Mogliście grać, ale w szachy.
H.W.: — To na pewno nie przeszkadzałoby nikomu. Ale nie jesteśmy szachistami. Na szczęście tata Piotrka załatwił nam inną salę — nieczynne kasyno wojskowe. Był tam fajny klimat. Było to dosyć rozległe pomieszczenie z mnóstwem korytarzy. Niestety nie było przystosowane do grania muzyki. Dźwięk się roznosił i wracał do nas. Ale graliśmy. Nie przejmowaliśmy się, że bolała nas głowa od takiego grania. Lubiliśmy grać i to było najważniejsze.
— Myśleliście wtedy o założeniu zespołu?
H.W.: — Nie mieliśmy żadnego planu. Ot, liczyło się to, żeby tylko grać. Piotrek na perkusji, a ja na gitarze i wokalu. Nie za bardzo lubiłem covery, więc szybko zaczęliśmy tworzyć coś swojego. W taki sposób powstawał materiał na naszą pierwszą EPkę. Któregoś razu ktoś nawet zaprosił nas na przegląd talentów. Byliśmy na tak, ale okazało się, że nie mamy nawet nazwy. Przed wejściem na scenę musieliśmy wymyślić ją w pięć sekund. I padło na The Cassino. Nie spodziewaliśmy się, że dziesięć lat później nadal będziemy się tak nazywać.
— Gdyby wam ktoś to powiedział, gdy walczyliście z tym bólem głowy po próbie, pewnie byście nie uwierzyli.
H.W.: — Dla mnie ta droga była przerażająca. Nie myślałem, jak dużo trzeba poświęcić i ile trzeba mieć w sobie zaparcia, żeby coś osiągnąć w muzyce. A przecież nie mieliśmy nawet takiego planu… Super, że tak się stało. Nie ukrywam, że marzyłem o tym od małego, ale nie podchodziłem do tego poważnie. A teraz jest na poważnie. Wcześniej nie dbaliśmy o wizerunek, o media społecznościowe, nie wysyłaliśmy nawet maili. Po prostu graliśmy.
— Było was dwóch, teraz jest was trzech. „W każdym z was inna krew”?
Michał Badecki: — Chłopaki w pewnym momencie wyprowadzili się z Braniewa do Trójmiasta. Zaczęli szukać basisty, a tak się złożyło, że w tamtym czasie mieszkałem w Gdańsku. Przywiało mnie nad morze z Podkarpacia. Znalazłem ogłoszenie, odezwałem się i spotkaliśmy się na jednej próbie. Grało się nieźle. Ale później nie było żadnego odzewu, więc myślałem, że nic z tego nie będzie. Na szczęście pojawił się jakiś koncert do zagrania i temat wrócił.
— Byłeś potrzebny, więc się odezwali!
M.B.: — Chyba tak! (śmiech) A potem już poszło. Dziś nawet nie pamiętamy naszych wspólnych początków. Gramy już razem ze cztery lata. W tym czasie zdążyłem się też wyprowadzić z Gdańska i wrócić w rodzinne strony.
— Gracie na odległość, online?
M.B.: — Odwiedzam Trójmiasto i gramy ze sobą na żywo. Samochodem jadę ok. 8 godzin. Pociągiem można przejechać tę trasę w 7. Ale zdarzało mi się też latać samolotem. Wsiadałem w Rzeszowie, potem w Warszawie przesiadałem się na lot do Gdańska. To i tak zajmuje mniej czasu niż inne środki lokomocji. Musimy sobie jakoś radzić. Wiadomo, że nie spotykamy się tak często jak kiedyś, ale pilnujemy tego, żeby razem grać.
— Nie macie nawet jak wyskoczyć na kumplowskie piwo!
M.B.: — Skoro mam taką odległość do pokonania, to przyjeżdżam na kilka dni. Znajdujemy więc czas na wspólne spędzanie czasu poza salą prób.
— Teraz, po premierze płyty, na pewno macie więcej pracy.
M.B.: — To prawda. Zagraliśmy już kilka koncertów, między innymi z Happysad w Poznaniu. Pojawiliśmy się też w „Dzień dobry TVN”.
H.W.: — Doświadczaliśmy już tego wszystkiego wcześniej, więc to nie jest dla nas aż takie nowe. Jesteśmy szczęśliwi, że w końcu udało nam się wypuścić pełny album „Części”. Pracowaliśmy nad nim dwa lata. Jesteśmy też zadowoleni, że w końcu możemy wrócić do koncertowania, bo wcześniej uziemiła nas pandemia. Widzimy, jak dużo ludzi przychodzi nas posłuchać. Sporo jest osób, które były na naszym koncercie dwa lata temu, przed pandemią i wracają znowu spotkać się z nami. Czujemy mocną więź z naszymi odbiorcami i z czasem do różnych miast w Polsce wracamy już jak do siebie. Fajnie, gdy na koncercie widzi się znajome twarze. Wiemy, jak ci ludzie się nazywają, co lubią i co robią.
H.W.: — Doświadczaliśmy już tego wszystkiego wcześniej, więc to nie jest dla nas aż takie nowe. Jesteśmy szczęśliwi, że w końcu udało nam się wypuścić pełny album „Części”. Pracowaliśmy nad nim dwa lata. Jesteśmy też zadowoleni, że w końcu możemy wrócić do koncertowania, bo wcześniej uziemiła nas pandemia. Widzimy, jak dużo ludzi przychodzi nas posłuchać. Sporo jest osób, które były na naszym koncercie dwa lata temu, przed pandemią i wracają znowu spotkać się z nami. Czujemy mocną więź z naszymi odbiorcami i z czasem do różnych miast w Polsce wracamy już jak do siebie. Fajnie, gdy na koncercie widzi się znajome twarze. Wiemy, jak ci ludzie się nazywają, co lubią i co robią.
— A wy co robicie poza graniem?
M.B.: — Na razie nie jesteśmy na takim muzycznym etapie, żebyśmy mogli utrzymywać się z grania. Ja jestem programistą. Ale zauważam, że u wielu osób bycie programistą i muzykiem idzie w parze. Nie jestem jedyny. Uczyłem się też w szkole muzycznej i widziałem, że osoby grające na instrumentach świetnie sobie radzą w przedmiotach ścisłych.
H.W.: — Michał ma taki zawód, że może pracować zdalnie. Gdy jedziemy na koncert, on bierze ze sobą komputer i pracuje w trasie. Wstaje rano, odpala komputer, a wieczorem gra koncert. Ja natomiast łapałem się wszystkiego — uczyłem angielskiego, robiłem strony internetowe. Trochę się próbuję unosić i prześlizgiwać, żeby jednak zajmować się tylko muzyką. Samo pisanie tekstów wymaga czasu i skupienia. Cały proces artystyczny nie przypomina ośmiu godzin pracy. Nie jest łatwo zacząć o ósmej. Na pewno są ludzie, którzy tak potrafią i wobec nich — czapki z głów. Ja niestety nie potrafię podchodzić do muzyki matematycznie. U mnie działa to emocjonalnie. Czasami mogę przez tydzień nic nie jeść i pisać.
— Trudno opisywać słowem muzykę, ale spróbujcie. Jak gracie?
H.W.: — Trudno mówić o gatunku. Jest w nas dużo rocka, ale lubimy mieszać i eksperymentować. Każdy dziennikarz ma na nas jakiś inny pomysł. Porównania do różnych artystów są bardzo rozbieżne. Ktoś widzi w nas nawiązanie do Placebo, a ostatnio przeczytałem nawet o Avril Lavigne (śmiech). Najlepiej sprawdzić samemu i ocenić. Do tego zachęcamy.
ADA ROMANOWSKA
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl
Zespół The Cassino powstał w 2013 roku w Braniewie z inicjatywy Piotra Dawidka i Huberta Wiśniewskiego. Projekt dwuosobowy (perkusja, gitara/wokal), potem poszerzony o basistę zaczął nabierać tempa po występie w 11. edycji programu Must Be The Music. „Facet na wokalu wspaniały” — mówił o Hubercie Adam Sztaba. The Cassino mieli okazję wystąpić w Studio Muzycznym Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej. Wzięli udział w konkursie „Start NaGranie”. Grupa promuje właśnie swój nowy pierwszy album "Części". The Cassino zagra 5 grudnia w Olsztynie w klubie Las. Start o godz. 19.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez