Kościół dla niewierzących
2022-04-15 10:00:00(ost. akt: 2022-04-19 21:58:59)
Czy można napisać nie-smutną książkę o mazurskich ewangelikach? Nie wiem, ale chyba nie można. Ale może jestem nasączony pesymizmem przez Erwina Kruka, którego po kawałkach co jakiś czas sobie przypominam? Przepraszam. Można: jeżeli jest się Niemcem. Erwin Kruk nim nie był.
Zacznijmy zatem od Erwina Kruka, od jego „Kroniki z Mazur” wydanej w 1989 roku:
„Szli wąską, wybrukowaną ulicą od strony fosy zamkowej, posuwając się w górę i mając przed sobą, tuż za drogą prowadzącą do zamku, ewangelicki kościół. Przed nimi zaś, zajmując całą szerokość chodnika, kroczyły trzy dziewczynki…
— O, kościół! — zawołała na głos któraś z nich.
Druga jej wyjaśniła:
— Kościół, ale nieprawdziwy.
— Jak to — spytała pierwsza, przystając.
— A, tak to! — usłyszała w odpowiedzi. — To jest kościół dla niewierzących.”
„Szli wąską, wybrukowaną ulicą od strony fosy zamkowej, posuwając się w górę i mając przed sobą, tuż za drogą prowadzącą do zamku, ewangelicki kościół. Przed nimi zaś, zajmując całą szerokość chodnika, kroczyły trzy dziewczynki…
— O, kościół! — zawołała na głos któraś z nich.
Druga jej wyjaśniła:
— Kościół, ale nieprawdziwy.
— Jak to — spytała pierwsza, przystając.
— A, tak to! — usłyszała w odpowiedzi. — To jest kościół dla niewierzących.”
Bałem się tej książki
Niedawno minęła jego piąta rocznica śmierci. I nadal nie doczekał się jakiegokolwiek oficjalnego upamiętnienia. Ani w Olsztynie, gdzie przez lata mieszkał, ani na Mazurach, które przez lata opisywał w swoich książkach. Ale opisywał nie tak zwyczajnie, ale jak twórcy ikon, którzy ich nie malują, ale właśnie piszą.
Erwin Kruk był ewangelikiem. Jednym z tych, których powojenne losy opisał Grzegorz Jasiński w książce „Luteranie na Mazurach i Warmii po 1945 roku” wydanej niedawno wspólnie przez Oficynę Wydawniczą Retman i olsztyński Instytut Północny im. Wojciecha Kętrzyńskiego.
Trochę się bałem tej książki. Czy nie będzie dla mnie zbyt naukowa. A na dodatek czy mój spaczony internetem i krótkimi informacjami mózg podoła prawie 400 stronom tekstu bez ilustracji. Dałem radę. I zapewniam, że „Luteran” świetnie się czyta. Trochę jak sensacyjną powieść, choć tak naprawdę jest to świetnie napisana mowa pogrzebowa. Ta sensacyjność ma bowiem niestety gorzki smak, bo opowiada o znikaniu Mazurów po 1945 roku. Znikaniu fizycznym, bo to duchowe odchodzenie od mazurskości rozumianej jako przywiązanie do języka polskiego zaczęło się znacznie wcześniej, jeszcze w XIX wieku. I co ważne, to 1945 rok ten proces zakończył, a nie rozpoczął.
Prawie Niemcy
Mazurzy w XIX wieku przeszli błyskawiczny kurs germanizacji. I uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że był to proces na nich wymuszony. XIX wiek z powszechną służbą wojskową, rozbudową przemysłu i brakiem Polski nie dał po prostu szansy Mazurom, żeby stali się Polakami. Mazurzy, nawet mówiący po polsku, w końcu drugiej połowy XX wieku w swojej masie czuli się już „prawie-Niemcami”. Ale warto przy tym pamiętać i o tym, że kiedy w 1934 roku podjęto próbę utworzenia mazurskiego Kościoła Ewangelickiego z polskim językiem liturgicznym, to zebrano wtedy 18 tysięcy mazurskich podpisów.
Zapewne Mazurzy nie byli w tejże masie straceni dla Polski, ale w 1945 roku i później Polaków nie widzieli w nich ich nowi sąsiedzi spod Wilna czy Łomży, choć, nieco naiwnie, widziała władza. — W ludności mazurskiej, a jeszcze bardziej w katolickich Warmiakach, widziano społeczność odciętą wprawdzie od narodu polskiego… lecz niechętną Niemcom, z drzemiącą w niej „nutką polskości”, łatwą do wydobycia — pisze Grzegorz Jasiński.
O tym, że tak nie było, świadczy choćby walka Mazurów o języki niemiecki w luterańskich kościołach w miejsce wprowadzonego tam przez ewangelickich księży języka polskiego. Wiele pisze o tym autor „Luteran”. Tutaj przytoczmy zdarzenie z Pisza, gdzie w 1945 roku nowy proboszcz wprowadził do liturgii język polski.
Mazur? Znaczy katolik
— Ks. Missol, wprowadzając język polski do liturgii ewangelickiej, napotkał na silny opór miejscowej ludności… Na nabożeństwo jego uczęszczało bardzo niewiele osób…Moje nadzieje na ułatwienie repolonizacji Mazurów za pośrednictwem Polskiego Kościoła Ewangelickiego zawiodły zupełnie… Na następne jego nabożeństwo nie zjawił się już nikt — raportował cytowany przez Grzegorza Jasińskiego wicestarosta piski.
Taki to był paradoks, że „szwabski” w powszechnym odczuciu osadników Kościół próbował wskrzesić w Mazurach polskiego ducha. Zresztą w tamtych czasach na Mazurach określenie Polak-katolik było czymś raczej oczywistym. Do tego stopnia, że w Rudczanach, czyli obecnym Rucianem „Ludność przesiedleńcza ustawiła się przed kościołem ewangelickim, nie wpuszczając do niego osób zweryfikowanych, ponieważ jako obecni obywatele polscy powinni pójść do kościoła katolickiego”.
Dochodziło nawet do tak dziwnych zdarzeń, jak opisana przez Grzegorza Jasińskiego wizyta funkcjonariuszy UB i MO u księdza luterańskiego Ewalda Lodwicha-Ledwy w Działdowie „którzy (…) natarczywie domagali się, byśmy dla dobra Państwa Polskiego zrezygnowali z ewangelickości — bo to niemczyzna — na rzecz rzymskiej katolickości”.
Wspomniana akapit wyżej akcja weryfikacyjna przebiegała zresztą opieszale. Kiedy Mazurzy nie chcieli dobrowolnie poddać się weryfikacji, to sięgnięto po różnego rodzaju środki przymusu. — W 1952 roku pojawił się nawet plan wysiedlenia opornej części ludności autochtonicznej na południowo-wschodnie tereny kraju, w okolice Ustrzyk Dolnych i Lubaczowa, których jednak nie zrealizowano — pisze Andrzej Sakson w książce „Stosunki narodowościowe na Warmii i Mazurach 1945-1997”
Powrót niemieckiego
Oczywiście było wielu Mazurów, którzy serce do Polski stracili dopiero w 1945 roku. Choćby ci, którym wtedy odebrano gospodarstwa. Wielu czekało, jaka ta Polska dla Mazurów będzie. Ci patrzyli na to, jak Polska obchodzi się z ich sąsiadami, polskimi działaczami. A bywało z tym różnie. — Powróciłem do Szczytna, do moich stron rodzinnych, z jednym plecakiem, wprost nagi i bosy. W takim stanie, obrabowanemu przez Polaka, przypatrywała mi się ludność mazurska — wspominał znany polski działacz ze Szczytna Fryderyk Leyk (1885-1968). W miejsce mieszkania, które zajął polski osadnik, Leyk dostał dom, ale gorycz pozostała. A jakie to miało znaczenie dla postaw tamtejszych Mazurów, tego domyśleć się nietrudno.
— Żądać od Mazura, żeby pokochał Polskę, gdy tej Polski wcale nie znał, a poznał ją ostatnio z najgorszej strony, jest — jak to się mówi — dziką pretensją. Zdziwiłoby nawet, gdyby było inaczej po tylu krzywdach doznanych od Polski… Nie Mazurów trzeba uświadamiać i uczyć polskości, ale przede wszystkim uświadamiać społeczeństwo, czym były Mazury... — pisał w 1947 roku Leon Sobociński w książce „Na gruzach Smętka”.
Tenże Leyk, cytowany przez Grzegorza Jasińskiego, tak opisywał sytuację Kościoła ewangelickiego 10 lat po zakończeniu wojny: — Obecnie sytuacja naszego kościoła jest bardzo ciężka, gdyż przez język polski jest on izolowany od ludu, jak przedtem partia była izolowana od narodu.
Niemiecki wtedy powrócił do ewangelickich kościołów. Po niemiecku w Ukcie odprawiał nawet ks. Ryszard Małłek, syn Karola Małłka, jednego z najznamienitszych polskich Mazurów.
Niemiecki owczarek
Według spisu z 1890 roku w południowej części Prus Wschodnich na 432 tysiące ewangelików było 273 tysiące polskich i 158 tysięcy niemieckich protestantów. W 1947 roku na Mazurach było 75-80 tysięcy protestantów. Najwięcej w powiecie mrągowskim (28 tysięcy) i szczycieńskim (14 tysięcy). W 1956 Kościół ewangelicko-augsburski liczył już nieco ponad 40 tysięcy wiernych.
W połowie lat 70. ledwie 6 tysięcy z kawałkiem. W latach 80. już tylko 4 tysiące. O ile wcześniej Mazurzy wyjeżdżali z Polski do „rajchu” z potrzeby serca, to później coraz ważniejszy był czynnik ekonomiczny. Zresztą Bonn na Warszawę wymieniali także i polscy działacze z Mazur. Jak to się u nas w Olsztynie mówiło: wyjeżdżał każdy, kto miał cokolwiek wspólnego z Niemcami, na przykład niemieckiego owczarka.
W połowie lat 70. ledwie 6 tysięcy z kawałkiem. W latach 80. już tylko 4 tysiące. O ile wcześniej Mazurzy wyjeżdżali z Polski do „rajchu” z potrzeby serca, to później coraz ważniejszy był czynnik ekonomiczny. Zresztą Bonn na Warszawę wymieniali także i polscy działacze z Mazur. Jak to się u nas w Olsztynie mówiło: wyjeżdżał każdy, kto miał cokolwiek wspólnego z Niemcami, na przykład niemieckiego owczarka.
Zacząłem tekst od cytatu z Erwina Kruka. Więc i nim zakończę. Wspomniana na początku „Kronika z Mazur” odnosi się do wydarzeń z lat 80. XX wieku. „Spadek”, z którego pochodzi poniższy cytat — do wydarzeń 20 lat późniejszych:
"— Jakoś dziwnie mi się pomyślało, że i mój cmentarz, przez dziesięciolecia ukryty przez busz na wzgórzu, po wycięciu drzew i krzewów jawi się teraz jako obce miejsce…moja matka, ciotka, dziadkowie. Jeśli będą mieli imiona, nazwiska, daty, a więc, gdy znajdą się tabliczki nagrobne, to stanie się tak, jakby to było miejsce do zwiedzania… Nic nie będzie tak, jak wcześniej. A skoro nie będzie — gdzie ja się skryję?”
"— Jakoś dziwnie mi się pomyślało, że i mój cmentarz, przez dziesięciolecia ukryty przez busz na wzgórzu, po wycięciu drzew i krzewów jawi się teraz jako obce miejsce…moja matka, ciotka, dziadkowie. Jeśli będą mieli imiona, nazwiska, daty, a więc, gdy znajdą się tabliczki nagrobne, to stanie się tak, jakby to było miejsce do zwiedzania… Nic nie będzie tak, jak wcześniej. A skoro nie będzie — gdzie ja się skryję?”
Igor Hrywna
Leon Sobociński, „Na gruzach Smętka”, 1947: Żądać od Mazura, żeby pokochał Polskę, gdy tej Polski wcale nie znał, a poznał ją ostatnio z najgorszej strony, jest — jak to się mówi — dziką pretensją. Zdziwiłoby nawet, gdyby było inaczej po tylu krzywdach doznanych od Polski… Nie Mazurów trzeba uświadamiać i uczyć polskości, ale przede wszystkim uświadamiać społeczeństwo, czym były Mazury...
Na fot. mazurski krzyż z polskim napisem z 1883 roku (Wały, powiat nidzicki)
„Tu w Bogu odpociwa Christoph Pukrop z wałow urodzoni dna 21 Scirna 1819 umarł dna 18 Listopata 1883” oraz „Juz sie zwami roztawam mili Przyiacele Bogu ducha oddawam nie smęce sie wiele proznec to narzekanie cało wzemnie pudze lec kedy zmartwech wztanie Jak Skonie windze”.
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
henrywysoki #3097603 16 kwi 2022 08:25
Taka prawda jak było się z Mazur z Warmii ze Śląska to było się Nimcym a jak z Wołynia to Ukraińcem ale to nie koniecznie prawda, przyjechałem na mazury 1965 na mazury z mojej wioski było tu 4 rodziny Ukraińców pół Ukraińców tak zwane jedno z małżonków Ukrainiec drugi Polak to byli rodziny z akcji W 1947 roku zamieszkiwało tu jeszcze dużo Warmiaków Mazurów co nie zdążyli wyjechać do Niemiec nie znaczy że byli Niemcami byli różnego pochodzenia mieszanej narodowości najwięcej było narodowości pochodzenia z korzeni Polskich mieli tu ciężkie życie tak jak i ja dlatego że każdy miał inną dykcję mowy inny żargon najgorsi byli nie miejscowe a przybyły z obrębu rzekomej Polski Przasnyskiego z Janowa bardzo dokuczali tym przybyłym z wschodu i tym miejscowym no i władza dawała się we w znaki np.SB interesowało się każdym dziś niema już tego rozgraniczenia zmieszało się wszystko a jak ktoś ma jakieś pochodzenie inne to i tak się nie przyznaje i nikt nie dochodzi tego niestety czas zaciera ślady i rany taka jest rzeczywistość
Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz