Dorota Dea Makowska z Nowego Miasta Lubawskiego chce wydać powieść "Światło". Czy to jej się uda? Prosi o wsparcie
2022-10-24 19:00:17(ost. akt: 2022-10-24 16:00:09)
Dorota Makowska walczy nie tylko o swoje zdrowie, ale o marzenia. Chce wydać powieść, którą napisała, inspirując się piosenką Marka Grechuty. Jest niepełnosprawna, ale pełna nadziei, że jej się uda. Wierzy, że dobro wraca. Kiedyś pomogła uratować życie małej Julce.
Dorota Makowska ma 30 lat. Mieszka w Nowym Mieście Lubawskim, ma męża, kota i psa. Jest analitykiem informatycznym, ale po godzinach wrzuca na luz. Wtedy robi to, co kocha — słucha muzyki, czyta, ale przede wszystkim pisze. I robi to już od lat.
— Piszę od dwunastego roku życia. A jak to się zaczęło? Babcia w wigilię dała mi zeszyt i powiedziała: „pisz, dziecko”. Ona wiedziała, że piszę wiersze, opowiadania, rymowanki. Tym mnie zachęciła, żebym nie przestawała. I tak rosłam i pisałam. Babcia cały czas we mnie wierzyła, dopingowała i powtarzała, że o swoje marzenia trzeba walczyć — wspomina Dorota Makowska. — Pewnie dnia słuchałam piosenki Marka Grechuty „Serce”. Przyszło mi wtedy do głowy zdanie, że „miłość mojego życia poznałam trzy miesiące po ślubie”. Ależ ono ładne, prawda? Tylko ja je rozwinąć? Napisałam parę stron dialogów. Tylko co ja z tym zrobię? Dałam je do przeczytania przyjaciółce, a ona – jak moja babcia — zachęciła mnie, żebym pisała więcej. I tak powstała powieść „Światło”.
Pisać można do szuflady, ale Dorota poczuła, że musi iść z tym dalej. Tym bardziej że miała już swoje publikacje — może nie papierowe, ale w internecie, na platformie wydawniczej. Publikowała na niej swoje wiersze jako Dea.
— I to jest historia na pierwsze strony gazet! Chciałam namacalnie wydać swoje tomiki z sieci. Na papierze. Każdy z nich miał jednak numer ISBN, co komplikowało prawnie sprawę. Dzwoniłam więc po różnych wydawnictwach, żeby jakoś to rozwiązać. Każdy telefon kończył się fiaskiem. W końcu dodzwoniłam się do Wrocławskiej Oficyny Wydawniczej Atut. I byłam już zmęczona tym, że nic nie wychodzi… Gdy ktoś odebrał telefon, poprosiłam o kogoś kompetentnego i lubiącego wyzwania, kto w końcu mi wyjaśni, jak mogę rozwiązać mój problem. Miałam szczęście, bo telefon odebrał szef wydawnictwa — wspomina Dorota Makowska. — Nie miałam w głowie, żeby rozmawiać z nim o mojej powieści, ale właśnie o ISBN. Bo to mnie nurtowało. Wspomniałam oczywiście o książce i wtedy on się zainteresował. Opowiedziałam mu, o czym jest „Światło”. Przyznał, że temat śmierci, o której piszę, to trudny temat. Ale czy musimy pisać tylko o tym, co jest kolorowe? To, że nie pisze się o bólu, nie znaczy, że go nie ma. Tym go przekonałam. Poprosił, żebym przysłała mu całość do przeczytania, choć z reguły przesyła się 180 wersów maszynopisu. Na odpowiedź czeka się ok. trzech miesięcy. Ja już ją miałam po tygodniu.
Bohaterem „Światła” jest niespełniony malarz Marek, który dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory. Zostają mu trzy miesiące życia. Obiecuje sobie, że przed śmiercią namaluje obraz idealny i zadedykuje go swojej mamie.
— Bo ona wierzy w światło człowieka. Tak jak o Halinie Poświatowskiej mówiło się, że gdziekolwiek się pojawiała, tam zostawiała za sobą właśnie światło i dobro. Marek postanawia to światło namalować — opowiada Dorota. — Jego światłem okazuje się być Izabela. Ona pomaga mu odchodzić. Naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, jak ważna jest obecność bliskiego człowieka przy osobie, która odchodzi. Miłość drugiego człowieka rozjaśnia mroki odchodzenia. Ludzie szukają ukojenia w literaturze i zobaczą, że czasami wsparcie to największa wartość. Wydawnictwo zdecydowało się wydać moje „Światło”, ale nie jest w stanie pokryć wszystkich kosztów. Rynek książki dziś jest trudny. Żeby książka się ukazała, muszę dołożyć 11 tys. zł. Dlatego proszę o wsparcie na zrzutka.pl, żeby móc cieszyć się tym, co kocham.
Dorota walczy nie tylko o wydanie książki, ale też o swoje zdrowie. Ma dziecięce porażenie mózgowe, które wiąże się z niedowładem nóg. Jej stan jednak się pogarsza.
— Choroba postępuje szybciej, niż się spodziewałam. Rok temu myślałam, że tylko nogi mam chore, a teraz okazało się, że cierpi również kręgosłup. Rehabilituję się, przyjmuję leki, chodzę wciąż do lekarzy. Mam kiepską kondycję fizyczną, niczym osiemdziesięciolatka, a mam przecież tylko trzydzieści lat. I niby mogłabym zorganizować zbiórkę na swoje zdrowie, ale jednak wolę spełnić marzenie — uważa Dorota. — Z medycyną dam sobie radę. Muszę. Mój stan zdrowia jest jednak kiepski. Nie spodziewam się cudów. Ale jestem samodzielna. Rehabilitacja co prawda może zmniejszyć ból, ale mnie nie uratuje. Wolę więc zrobić coś dla siebie, co mnie ucieszy. Wydanie książki będzie dla mnie światłem. Nie lubię prosić o pomoc, ale czasami trudno zrobić inaczej. Jestem chyba jak mała dziewczynka, która tupię nogą i mówi: „ja chcę tę książkę i kropka!”.
Dorota tak już ma, że jak sobie coś postanowi, musi się to udać. Gdy ponad dwa lata temu dowiedziała się, że Julka, córka znajomych ze szkoły, potrzebuje pieniędzy na walkę z SMA, od razu zaczęła działać. Dzięki niej dziewczynka uzbierała prawie 10 mln zł na terapię genową.
— Zorganizowałam sztab, pisałam do mediów i poruszyłam niebo i ziemię, żeby się udało. To była pierwsza tak duża zbiórka w Polsce na jednym z portali pomocowych — wspomina Dorota. — Wtedy jednak czułam się o wiele lepiej niż dzisiaj. Gdybym teraz miała z takim samym zaangażowaniem walczyć o pieniądze dla Julki, pewnie nie byłabym w stanie. Cały czas jednak siła z tamtego czasu jest we mnie. Wiele osób również pamięta moje zaangażowanie. I teraz widzę, że dobro wraca. I mam nadzieję, że wróci w postaci „Światła”. Bo ja tylko i aż marzę o tej książce…
ADA ROMANOWSKA
Fragment „Światła”:
Miłość mojego życia spotkałam trzy miesiące po ślubie. Piłam kawę, słuchając Marka Grechuty: „weź to serce, wyjdź na drogę i nie pytaj się dlaczego”. Przeszedł obok. Uśmiechnął się. Spojrzał na mnie i roztrzaskał spokój na kawałki. Od tej pory widziałam go wszędzie. W sklepach, kinach, kawiarniach. Mijaliśmy się już od tak dawna, a ja naiwna tak późno dostrzegłam, że to on. (…) Chciałam zapytać kim jest i dlaczego milczy. Nie zdążyłam. Wyjął z kieszeni marynarki małą kartkę złożoną na pół. Do dziś noszę ją w portfelu jako dowód, że to wydarzyło się naprawdę. Położył ją na stoliku, przesunął delikatnie w moją stronę i wyszedł.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez