Zakochać się można nawet będąc seniorem
2023-01-07 18:43:24(ost. akt: 2023-01-07 18:51:40)
Pani Irena i pan Andrzej po śmierci swoich małżonków byli bardzo samotni. Spotkali się przypadkiem. Przyjaźń przerodziła się w miłość, która znalazła swój finał na ślubnym kobiercu. — Kiedy w święta siadamy wspólnie przy stole to jestem taka dumna i szczęśliwa, że w tak późnym wieku się spotkaliśmy i stworzyliśmy tak cudowną rodzinę — mówi pani Irena.
Pani Irena choć ma 59 lat to energii i pogody ducha można jej pozazdrościć. Przez wiele poświęcała się pracy pielęgniarki, wychowywała dzieci, zajmowała się domem. Jak wspomina, czasem dnia jej brakowało, jednak w domu zawsze pachniało ciastem. Każdą rodzinną imprezę uświetniał zrobiony przez nią smaczny i piękny tort. Z mężem żyli szczęśliwie przez prawie 30 lat. Kiedy dzieci wyprowadziły się z domu i założyły własne rodziny, mogli pozwolić sobie na spełnianie marzeń - podróże. To była ich wspólna pasja. Zwiedzili wiele krajów europejskich, często podróżowali po Polsce, odkrywając jej piękne zakątki.
Niestety, życie pisze nie zawsze same piękne scenariusze... Pewnego dnia, po powrocie z pracy pani Brygida zastała nieprzytomnego męża. Pomimo natychmiastowej pomocy, mężczyzny nie udało się uratować. Kobieta wraz z dziećmi bardzo przeżyła śmierć męża.
— Mąż miałby w roku, w którym zmarł 50 lat. Człowiek nigdy nie jest gotowy na taką stratę — opowiada. — W krótkim odstępie czasowym straciłam męża i brata. Wiedziałam, że nie mogę się załamać... Człowiek nie może się zaszufladkować, bo są ludzie, którzy mają jeszcze gorzej. Lekarstwem na smutek stało się pieczenie ciast i tortów dla moich najbliższych.
Niestety, życie pisze nie zawsze same piękne scenariusze... Pewnego dnia, po powrocie z pracy pani Brygida zastała nieprzytomnego męża. Pomimo natychmiastowej pomocy, mężczyzny nie udało się uratować. Kobieta wraz z dziećmi bardzo przeżyła śmierć męża.
— Mąż miałby w roku, w którym zmarł 50 lat. Człowiek nigdy nie jest gotowy na taką stratę — opowiada. — W krótkim odstępie czasowym straciłam męża i brata. Wiedziałam, że nie mogę się załamać... Człowiek nie może się zaszufladkować, bo są ludzie, którzy mają jeszcze gorzej. Lekarstwem na smutek stało się pieczenie ciast i tortów dla moich najbliższych.
Siła w rodzinie
Rodzina dla pani Ireny zawsze była najważniejsza. Kobieta wie, że zawsze może liczyć na swoje dzieci i rodzinę. Sama też stara się dawać im wiele ciepła i miłości. Od dziecka przekazywała im, że szacunek i bezinteresowna pomoc bliźnim jest priorytetem. Pani Irena poproszona o pomoc nie odmawia, jest wszędzie tam, gdzie ludzie potrzebują pomocy. Mówią o niej "kobieta anioł".
— Pomagać zawsze i każdemu warto. Uważam, że wsparcie, pomoc jest poniekąd obowiązkiem wszystkich ludzi — tłumaczy. — Dla mnie upieczenie tortu, to kwestia poświęconego czasu, a to nic wielkiego w porównaniu z problemami, z jakimi borykają się ludzie. Pomagam i nie zamierzam przestawać. Uśmiech choćby jednej osoby rekompensuje wszystko... Profesor Bartoszewski powiedział kiedyś piękne słowa, z którymi się utożsamiam: „Na pewno nie wszystko, co warto, to się opłaca, ale jeszcze pewniej (…) nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte.”. Bądźmy dla siebie dobrzy, mili, pomagajmy sobie... Czasem to nic nie kosztuje, wystarczy drobny gest, uśmiech, podanie dłoni, pomoc starszej osobie w niesieniu zakupów.
Pani Irena oprócz pieczenia ciast ma wiele pasji. Cały czas jest aktywna, jeździ na rowerze, lubi chodzić z kijkami na spacery, kiedyś biegała. Potrafi haftować, robić na drutach. W jej życiu nie było chwili na nudę. Ważne miejsce w jej życiu zajmuje jej piesek Feluś. To jej wierny towarzysz życia. Po śmierci męża jednak niewiele rzeczy ją cieszyło.
— Kiedyś miałam wiele marzeń, jednak z biegiem czasu i życiowych sytuacji zmieniają się priorytety— mówi. — Jak jest zdrowie to zawsze można marzyć i spełniać swoje marzenia. W tej chwili marzę, że kiedy będę już na emeryturze otworzę małą kawiarnię i będę piec ciasta i torty torty, które będą wywoływać uśmiech na twarzy dzieci i dorosłych.
Zacząć żyć od nowa
Miłość, którą pani Irena z mężem pielęgnowała przez prawie 30 lat była ogromna. Jej owocem była trójka dzieci: Kasia, Justyna oraz Arek. Niestety śmierć męża przerwała ich "wspólną drogę". Kobieta przez kilka lat nie była w stanie pogodzić się, że męża nie ma już przy niej.
— To była miłość mojego życia i długo nie potrafiłam się pogodzić ze śmiercią męża — opowiada. — Przez kilka lat w domu wszystko było tak, jakby mąż wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić. Dopiero córki uświadomiły mi, że nie mogę żyć tak dalej... Spakowałyśmy męża rzeczy, część oddałyśmy potrzebującym, kilka pamiątek zabrały dzieci. To było takie symboliczne pożegnanie i rozpoczęcie nowego życia.
Pani Irena zaczęła znów spotykać się ze znajomymi, wychodziła na koncerty, do kina. Zmieniła fryzurę i zaczęła chodzić na fitness. Coraz częściej uśmiechała się i zaczęła dostrzegać piękno świata.
— Znów miałam masę energii i chęci. Tyle się wokół mnie ciekawych rzeczy działo — mówi. — Zaczęłam chodzić na koncerty, wystawy. Po raz pierwszy pojechałam do opery i zaczęłam bardziej dbać o siebie. A najbardziej polubiłam zabawy taneczne.
Rodzina dla pani Ireny zawsze była najważniejsza. Kobieta wie, że zawsze może liczyć na swoje dzieci i rodzinę. Sama też stara się dawać im wiele ciepła i miłości. Od dziecka przekazywała im, że szacunek i bezinteresowna pomoc bliźnim jest priorytetem. Pani Irena poproszona o pomoc nie odmawia, jest wszędzie tam, gdzie ludzie potrzebują pomocy. Mówią o niej "kobieta anioł".
— Pomagać zawsze i każdemu warto. Uważam, że wsparcie, pomoc jest poniekąd obowiązkiem wszystkich ludzi — tłumaczy. — Dla mnie upieczenie tortu, to kwestia poświęconego czasu, a to nic wielkiego w porównaniu z problemami, z jakimi borykają się ludzie. Pomagam i nie zamierzam przestawać. Uśmiech choćby jednej osoby rekompensuje wszystko... Profesor Bartoszewski powiedział kiedyś piękne słowa, z którymi się utożsamiam: „Na pewno nie wszystko, co warto, to się opłaca, ale jeszcze pewniej (…) nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte.”. Bądźmy dla siebie dobrzy, mili, pomagajmy sobie... Czasem to nic nie kosztuje, wystarczy drobny gest, uśmiech, podanie dłoni, pomoc starszej osobie w niesieniu zakupów.
Pani Irena oprócz pieczenia ciast ma wiele pasji. Cały czas jest aktywna, jeździ na rowerze, lubi chodzić z kijkami na spacery, kiedyś biegała. Potrafi haftować, robić na drutach. W jej życiu nie było chwili na nudę. Ważne miejsce w jej życiu zajmuje jej piesek Feluś. To jej wierny towarzysz życia. Po śmierci męża jednak niewiele rzeczy ją cieszyło.
— Kiedyś miałam wiele marzeń, jednak z biegiem czasu i życiowych sytuacji zmieniają się priorytety— mówi. — Jak jest zdrowie to zawsze można marzyć i spełniać swoje marzenia. W tej chwili marzę, że kiedy będę już na emeryturze otworzę małą kawiarnię i będę piec ciasta i torty torty, które będą wywoływać uśmiech na twarzy dzieci i dorosłych.
Zacząć żyć od nowa
Miłość, którą pani Irena z mężem pielęgnowała przez prawie 30 lat była ogromna. Jej owocem była trójka dzieci: Kasia, Justyna oraz Arek. Niestety śmierć męża przerwała ich "wspólną drogę". Kobieta przez kilka lat nie była w stanie pogodzić się, że męża nie ma już przy niej.
— To była miłość mojego życia i długo nie potrafiłam się pogodzić ze śmiercią męża — opowiada. — Przez kilka lat w domu wszystko było tak, jakby mąż wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić. Dopiero córki uświadomiły mi, że nie mogę żyć tak dalej... Spakowałyśmy męża rzeczy, część oddałyśmy potrzebującym, kilka pamiątek zabrały dzieci. To było takie symboliczne pożegnanie i rozpoczęcie nowego życia.
Pani Irena zaczęła znów spotykać się ze znajomymi, wychodziła na koncerty, do kina. Zmieniła fryzurę i zaczęła chodzić na fitness. Coraz częściej uśmiechała się i zaczęła dostrzegać piękno świata.
— Znów miałam masę energii i chęci. Tyle się wokół mnie ciekawych rzeczy działo — mówi. — Zaczęłam chodzić na koncerty, wystawy. Po raz pierwszy pojechałam do opery i zaczęłam bardziej dbać o siebie. A najbardziej polubiłam zabawy taneczne.
Miłość przyszła niespodziewanie
Na jednym z wieczorków tanecznych dla seniorów, pani Irena poznała pana Andrzeja. Początkowo spotykali sie tylko na wydarzeniach kulturalnych, jednak po kilku takich spotkaniach umówili się na randkę.
— Cały dzień się stresowałam jak nastolatka — śmieje się pani Irena.— Zależało mi, żeby dobrze wyglądać, więc odwiedziłam fryzjera i kosmetyczkę. Córka pomogła wybrać mi strój. Na randkę szłam na miękkich nogach. Muszę przyznać, że nie rozczarowałam się. Było wspaniale, a ja znów poczułam się atrakcyjna i potrzebna. I tak zaczęła się moja przygoda z Andrzejem... Przygoda, która doprowadziła nas po dwóch latach na ślubny kobierzec.
Kiedy pani Irena zorientowała się, że doskonale do siebie pasują, przestała zastanawiać się czy powinna, czy w tym wieku wypada, i co ludzie powiedzą. Pan Andrzej pewnego wieczoru ukląkł i poprosił ją o rękę.
— Wiedziałam, że to co nas spotkało jest niezwykłe — tłumaczy. — Oboje mamy dorosłe dzieci i nie chcieliśmy reszty życia spędzać samotnie. Razem było nam bardzo dobrze, mieliśmy wspólne zainteresowania, marzenia i plany. We dwoje łatwiej iść przez życie, które jest nieprzewidywalne. Trzeba czerpać z niego całymi garściami. cieszymy się każdą chwilą spędzoną razem. Nasze rodziny się poznały i polubiły. Spotykamy się przy okazji świąt i rodzinnych uroczystości.
Na dobre i złe
Ślub odbył się w gronie rodziny i najbliższych. Nie było chyba osoby, która nie uroniłaby łzy wzruszenia. Po uroczystości w kościele, goście zostali zaproszeni na przyjęcie weselne, gdzie nowi małżonkowie zatańczyli swój pierwszy wspólny taniec.
— Piękna to była uroczystość — wspomina pani Irena ocierając łzy.— Naprawdę byłam tak wzruszona, że na samo wspomnienie płaczę. Mam wspaniałą rodzinę i cudownego męża, z którym chcę dożyć późnej starości. Na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Dziękuję Bogu, że jest mi dane cieszyć się życiem, bo z Andrzejem wiemy, że nie każdy ma takie szczęście. Ja straciłam pierwszego męża, on przez kilka lat walczył z chorobą nowotworową żony. Później samotnie wychowywał dzieci. Wiem, że mogę na niego zawsze liczyć, ja i dzieci. Teraz czekamy na wnuki, mamy nadzieję, że będziemy mogli pomagać ich rodzicom w opiece i wychowaniu. Kiedy w święta siadamy wspólnie przy stole to jestem taka dumna i szczęśliwa, że w tak późnym wieku się spotkaliśmy i stworzyliśmy tak cudowną rodzinę.
Ślub odbył się w gronie rodziny i najbliższych. Nie było chyba osoby, która nie uroniłaby łzy wzruszenia. Po uroczystości w kościele, goście zostali zaproszeni na przyjęcie weselne, gdzie nowi małżonkowie zatańczyli swój pierwszy wspólny taniec.
— Piękna to była uroczystość — wspomina pani Irena ocierając łzy.— Naprawdę byłam tak wzruszona, że na samo wspomnienie płaczę. Mam wspaniałą rodzinę i cudownego męża, z którym chcę dożyć późnej starości. Na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Dziękuję Bogu, że jest mi dane cieszyć się życiem, bo z Andrzejem wiemy, że nie każdy ma takie szczęście. Ja straciłam pierwszego męża, on przez kilka lat walczył z chorobą nowotworową żony. Później samotnie wychowywał dzieci. Wiem, że mogę na niego zawsze liczyć, ja i dzieci. Teraz czekamy na wnuki, mamy nadzieję, że będziemy mogli pomagać ich rodzicom w opiece i wychowaniu. Kiedy w święta siadamy wspólnie przy stole to jestem taka dumna i szczęśliwa, że w tak późnym wieku się spotkaliśmy i stworzyliśmy tak cudowną rodzinę.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez