Kiedyś będziemy musieli opuścić ziemię - mówi iławianin z nagrodą prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej
2023-01-26 19:00:00(ost. akt: 2023-01-26 16:03:41)
Marcin Jasiukowicz pochodzi z Iławy. Choć za swą pracę inżynierską otrzymał wyróżnienie prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej, to żartuje, że nie czuje się naukowcem.
Rozmawiamy krótko po śmierci Mirosława Hermaszewskiego, pierwszego Polaka w kosmosie.
- Jest mi bardzo smutno z tego powodu. Kilka lat temu z generałem Hermaszewskim miałem okazję porozmawiać podczas iławskiej Lotniczej Majówki. Nie doczekał się swojego następcy. Chociaż ostatnio zostali ogłoszeni europejscy astronauci i na ławce rezerwowych znajduje się Polak.
- Jest mi bardzo smutno z tego powodu. Kilka lat temu z generałem Hermaszewskim miałem okazję porozmawiać podczas iławskiej Lotniczej Majówki. Nie doczekał się swojego następcy. Chociaż ostatnio zostali ogłoszeni europejscy astronauci i na ławce rezerwowych znajduje się Polak.
![]() Z Mirosławem Hermaszewskim podczas spotkania w Iławie (Lotnicza Majówka). Z tyłu, przy oknie, tata pana Marcina, Marek Jasiukowicz fot. archiwum prywatne |
- Skąd pańskie zainteresowanie kosmosem?
- To jeszcze w Iławie, w domu rodzinnym, rozbudziły się we mnie zainteresowania w tym kierunku. Mój tata Marek dzięki swoim pasjom i wiedzy, był pomysłodawcą i autorem koncepcji technicznej stworzenia w ówczesnym Miejskim Domu Kultury pierwszego w Iławie lokalnego Radia. Z kolei obserwując pracę mojej mamy Heleny, która od lat pracuje w Iławskim Centrum Kultury, poznałem mechanizmy i tajniki organizacji różnego rodzaju przedsięwzięć. Zawsze więc żyłem w domu pełnym pasji i zainteresowań. Zawsze ciągnęło mnie w stronę techniki. Przez bardzo długi czas na wakacje jeździliśmy samochodem kempingowym, który tata sam skonstruował od podstaw. A raczej tę część kempingową. Dla mnie, małego Marcinka, te wszystkie inżynierskie zajawki były wręcz oczywiste. Do tego dochodziły jeszcze wieczorne ogniska z rodzicami i wspólne wpatrywanie się w gwiazdy i ich konstelacje.
W gimnazjum duży wpływ wywarła na mnie nauczycielka geografii, pani Kłodawska z “Czerwonej Szkoły”, wtedy jeszcze gimnazjum. Wziąłem udział w konkursie kuratoryjnym z geografii. Z fizyki szło mi całkiem nieźle, jednak to geografia bardziej działała na moją wyobraźnię. To właśnie geografia zdecydowała, że miałem wystarczającą liczbę punktów, by pójść do liceum. Wybrałem je, by rozwinąć się w sposób naukowy. Uczyłem się w Zespole Szkół Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego - tam świetnie mnie przygotowano do studiów, zwłaszcza z matematyki, którą miałem z Arturem Miśkiewiczem. Zawsze lubiłem robić coś praktycznego. Na etapie liceum mnóstwo czasu spędziłem, czytając fora internetowe na temat amerykańskiego kosmosu. Miałem wówczas wielu znajomych internetowych z Ameryki, interesujących się tym, co ja. Poszedłem na studia, wyjechałem do Gdańska. Dostałem się na automatykę i robotykę na Politechnice Gdańskiej. To nie był kosmos (śmieje się). Znałem już kilka osób na miejscu, z organizacji Hackerspace Pomorze. Zrzeszała ona majsterkowiczów, takich technicznie łebskich ludzi. Nauczyłem się na przykład lutowania. Dodatkowo zaangażowałem się w działalność koła naukowego SimLE. Mocno się tam rozwijałem. Dołączyłem do grupy zajmującej się balonami stratosferycznymi. Skonstruowaliśmy balon, który wyniósł ładunek badawczy na wysokość 30 kilometrów. Była to misja naukowa, podczas której badaliśmy stratosferę pod kątem występowania mikroorganizmów. Nasi koledzy, naukowcy z wydziału chemicznego, badali te bakterie pod kątem m.in. przeżywalności w stratosferze, jak one się tam dostają itp. Niewiele o nich wiemy, tak jak na przykład niewiele wiadomo o tym, co w głębinach oceanów pływa. Możliwości badania tych sfer kuli ziemskiej pojawiły się stosunkowo niedawno. Jeśli więc szukamy granic rozumienia świata, to… może nie powiem, że te balony są totalnie nową rzeczą, ale zabierają nas w takie miejsca, o których my, jako ludzkość, wiemy nie za wiele. To obszary relatywnie niepoznane.
- Pewna kluczowa rzecz wydarzyła się na drugim roku studiów…
- Owszem. Razem ze starszymi kolegami z SimLE napisaliśmy wniosek do Europejskiej Agencji Kosmicznej, bo chcieliśmy wziąć udział w programie REXUS/BEXUS - Rocket/Balloon Experiments for University Students. Zostaliśmy zaproszeni na selection workshop, tam zaprezentowaliśmy koncepcję naszych badań. Eksperci z Agencji nas wysłuchali, zaakceptowali nasz eksperyment i przyjęli do realizacji w tym programie. I to były kolejne dwa lata mojego życia. Miał to być planowo tylko rok, ale wybuchła pandemia, dlatego praca w programie się przedłużyła. W tym czasie na Politechnice Gdańskiej skonstruowaliśmy nasz eksperyment, puściliśmy balon w stratosferę, potem stworzyliśmy ten właściwy eksperyment, który miał wystartować z Kiruny (Szwecja) na pokładzie misji BEXUS 30.
To było już po pandemii, we wrześniu 2021 r.
- Ostatni rok z kolei to m.in. sukces związany z wyróżnieniem nagrodą III stopnia za pana pracę inżynierską pod tytułem „Stardust – Stratosferyczna platforma eksperymentalna”.
- Spodziewałam się, że ta praca może być O.K. Mimo to ta nagroda od prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej była miłym zaskoczeniem.
Wszystko się u mnie pojawiało z chęci poznawania praktycznych umiejętności. Dopiero poznaję, jak działa świat, jak odbywają się misje kosmiczne, jak wygląda naprawdę inżynieria lotów kosmicznych, skąd się biorą szalone pomysły, nowe wynalazki. Ma to coraz więcej sensu, coraz bardziej rozumiem, jak to się odbywa. Jak się ocenia, że są realistyczne i jak się przechodzi do ich realizacji. Tego się nauczyłem. Nie ukrywam, na tym etapie nie wiem, czy jestem w ogóle naukowcem (śmieje się). To wyróżnienie dla studenta – naukowca roku za wkład w misję BEXUS (Marcin Jasiukowicz otrzymał Złote Lwiątko w Plebiscycie studentów Politechniki – przypis redakcji). W jakiś sposób podsumowało to moje doświadczenie. I fajnie, i idę dalej. Muszę się jednak zastanowić, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Skończyłem studia inżynierskie i zaaplikowałem na studia magisterskie w anglojęzycznej specjalizacji kierunku Technologie Kosmiczne i Satelitarne - Engineering and Management of Space Systems, a właściwie po polsku to Inżynieria i Zarządzanie Systemów Kosmicznych. To kierunek także na Politechnice Gdańskiej, realizowany we współpracy z Hochschule Bremen - Politechniką w Bremie. Zajęcia mam z osobami, które pracują w sektorze kosmicznym.
- Owszem. Razem ze starszymi kolegami z SimLE napisaliśmy wniosek do Europejskiej Agencji Kosmicznej, bo chcieliśmy wziąć udział w programie REXUS/BEXUS - Rocket/Balloon Experiments for University Students. Zostaliśmy zaproszeni na selection workshop, tam zaprezentowaliśmy koncepcję naszych badań. Eksperci z Agencji nas wysłuchali, zaakceptowali nasz eksperyment i przyjęli do realizacji w tym programie. I to były kolejne dwa lata mojego życia. Miał to być planowo tylko rok, ale wybuchła pandemia, dlatego praca w programie się przedłużyła. W tym czasie na Politechnice Gdańskiej skonstruowaliśmy nasz eksperyment, puściliśmy balon w stratosferę, potem stworzyliśmy ten właściwy eksperyment, który miał wystartować z Kiruny (Szwecja) na pokładzie misji BEXUS 30.
To było już po pandemii, we wrześniu 2021 r.
- Ostatni rok z kolei to m.in. sukces związany z wyróżnieniem nagrodą III stopnia za pana pracę inżynierską pod tytułem „Stardust – Stratosferyczna platforma eksperymentalna”.
- Spodziewałam się, że ta praca może być O.K. Mimo to ta nagroda od prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej była miłym zaskoczeniem.
Wszystko się u mnie pojawiało z chęci poznawania praktycznych umiejętności. Dopiero poznaję, jak działa świat, jak odbywają się misje kosmiczne, jak wygląda naprawdę inżynieria lotów kosmicznych, skąd się biorą szalone pomysły, nowe wynalazki. Ma to coraz więcej sensu, coraz bardziej rozumiem, jak to się odbywa. Jak się ocenia, że są realistyczne i jak się przechodzi do ich realizacji. Tego się nauczyłem. Nie ukrywam, na tym etapie nie wiem, czy jestem w ogóle naukowcem (śmieje się). To wyróżnienie dla studenta – naukowca roku za wkład w misję BEXUS (Marcin Jasiukowicz otrzymał Złote Lwiątko w Plebiscycie studentów Politechniki – przypis redakcji). W jakiś sposób podsumowało to moje doświadczenie. I fajnie, i idę dalej. Muszę się jednak zastanowić, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Skończyłem studia inżynierskie i zaaplikowałem na studia magisterskie w anglojęzycznej specjalizacji kierunku Technologie Kosmiczne i Satelitarne - Engineering and Management of Space Systems, a właściwie po polsku to Inżynieria i Zarządzanie Systemów Kosmicznych. To kierunek także na Politechnice Gdańskiej, realizowany we współpracy z Hochschule Bremen - Politechniką w Bremie. Zajęcia mam z osobami, które pracują w sektorze kosmicznym.
- To niesamowite!
- Robi wrażenie i z tego czerpię najwięcej. Także z obecności sprzętu, firm, ludzi. Ale poza tym to standardowe studia i uczenie się na egzaminy nie jest takie fajne (śmieje się). Oprócz tego, że na co dzień jestem otoczony tym wszystkim, co związane jest z sektorem kosmicznym. Jest mi to wszystko coraz bardziej bliskie i zrozumiałe. To mi daje perspektywę na przyszłość.
- Czy ludzkość kiedyś zasiedli inną planetę?
- Na tak zadane pytanie mogę odpowiedzieć: tak, może za setki lat, może nawet za dziesiątki tysięcy lat. Dobrze, że nie pyta pani, czy za naszego życia, musiałbym odpowiedzieć, że nie. Ale w nieskończonej perspektywie czasu – koniecznie. W sumie to nawet fundamentalny powód, dla którego jestem zainteresowany kosmosem. Kiedyś będziemy musieli opuścić tę planetę. Jeżeli nasz gatunek ma przetrwać, to droga wśród gwiazd jest nam pisana. Mamy Ziemię i powinniśmy o nią dbać. Owszem, ale jednak realia są takie, że ją niszczymy. Są też aspekty, które nie zależą od nas, jak na przykład asteroida, która zabiła dinozaury. Statystycznie to też się może wydarzyć. Powinniśmy więc stworzyć sobie kolejną kolebkę cywilizacji na innych planetach. Każdy dolar zainwestowany w technologie kosmiczne wielokrotnie nam się zwraca także w technologiach wykorzystywanych tutaj, na Ziemi. Podsumowując: w obliczu katastrofy ekologicznej lub katastrofy nadchodzącej z kosmosu, to konieczność, jeśli chcemy przedłużyć gatunek ludzki.
- Robi wrażenie i z tego czerpię najwięcej. Także z obecności sprzętu, firm, ludzi. Ale poza tym to standardowe studia i uczenie się na egzaminy nie jest takie fajne (śmieje się). Oprócz tego, że na co dzień jestem otoczony tym wszystkim, co związane jest z sektorem kosmicznym. Jest mi to wszystko coraz bardziej bliskie i zrozumiałe. To mi daje perspektywę na przyszłość.
- Czy ludzkość kiedyś zasiedli inną planetę?
- Na tak zadane pytanie mogę odpowiedzieć: tak, może za setki lat, może nawet za dziesiątki tysięcy lat. Dobrze, że nie pyta pani, czy za naszego życia, musiałbym odpowiedzieć, że nie. Ale w nieskończonej perspektywie czasu – koniecznie. W sumie to nawet fundamentalny powód, dla którego jestem zainteresowany kosmosem. Kiedyś będziemy musieli opuścić tę planetę. Jeżeli nasz gatunek ma przetrwać, to droga wśród gwiazd jest nam pisana. Mamy Ziemię i powinniśmy o nią dbać. Owszem, ale jednak realia są takie, że ją niszczymy. Są też aspekty, które nie zależą od nas, jak na przykład asteroida, która zabiła dinozaury. Statystycznie to też się może wydarzyć. Powinniśmy więc stworzyć sobie kolejną kolebkę cywilizacji na innych planetach. Każdy dolar zainwestowany w technologie kosmiczne wielokrotnie nam się zwraca także w technologiach wykorzystywanych tutaj, na Ziemi. Podsumowując: w obliczu katastrofy ekologicznej lub katastrofy nadchodzącej z kosmosu, to konieczność, jeśli chcemy przedłużyć gatunek ludzki.
Edyta Kocyła-Pawłowska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez