WYWIAD: Rzuciłam pracę i z Olsztyna poszłam pieszo do Hiszpanii
2023-08-12 20:00:00(ost. akt: 2023-08-11 14:49:02)
— W drodze jest mi dobrze. Doceniam każdy dzień. I nawet jak mi nogi puchną i bolą, wiem, że to jest mój ból — mówi Magdalena Prosowska, która idzie pieszo z Olsztyna do Santiago de Compostela. Gdy rozmawiamy, przed nią jeszcze ponad 100 km wędrówki.
— Idziesz na koniec Europy…
— Do Santiago de Compostela albo, jeśli starczy mi sił, do Fisterry, gdzie kiedyś uważano, że tam jest koniec świata. Idę pieszo i jest to dla mnie niesamowite przeżycie.
— Do Santiago de Compostela albo, jeśli starczy mi sił, do Fisterry, gdzie kiedyś uważano, że tam jest koniec świata. Idę pieszo i jest to dla mnie niesamowite przeżycie.
— Co cię zainspirowało?
— Dużo biegam w ultramaratonach, jeżdżę w góry, więc byłam przygotowana na taką podróż. Lubię też rzucać sobie wyzwania, które trudno zrealizować. Dlatego tę moją pieszą podróż potraktowałam właśnie jako wyzwanie sportowe. Ale również jako pielgrzymkę, bo idę szlakiem św. Jakuba. W przeciągu dwóch lat miałam trudny czas w życiu. Czułam pustkę… Rozpadły się pewne relacje, a dodatkowo w zeszłym roku zmarł mój dziadek. Ta śmierć była niespodziewana i nagła. Zdałam sobie sprawę, że nie znamy dnia ani godziny. Że nic nie jest pewne. Przejmujemy się pierdołami, a w życiu ważne jest co innego. Nie doceniamy najprostszych rzeczy, które są wokół. Zdałam sobie sprawę, że ja tak nie chcę. I wtedy poczułam też, że potrzebuję większego uduchowienia. Zaczęłam słuchać wykładów psychologicznych, czytać tego typu książki i ćwiczyłam jogę. Ale to nie było to. W tym czasie obserwowałam też mnóstwo grup podróżniczych. Lubiłam czytać relacje ludzi z podróży. I tam, we wrześniu 2022 roku, natknęłam się na Olę Karpińską, która szła z Warszawy do Hiszpanii na piechotę. Miała niecałe 160 cm wzrostu i 17-kilowy plecak. Totalny kosmos! Pomyślałam, że też tak chcę. Ale pracowałam w drogerii, więc nie mogłam, ot tak, pójść do Hiszpanii.
— Dużo biegam w ultramaratonach, jeżdżę w góry, więc byłam przygotowana na taką podróż. Lubię też rzucać sobie wyzwania, które trudno zrealizować. Dlatego tę moją pieszą podróż potraktowałam właśnie jako wyzwanie sportowe. Ale również jako pielgrzymkę, bo idę szlakiem św. Jakuba. W przeciągu dwóch lat miałam trudny czas w życiu. Czułam pustkę… Rozpadły się pewne relacje, a dodatkowo w zeszłym roku zmarł mój dziadek. Ta śmierć była niespodziewana i nagła. Zdałam sobie sprawę, że nie znamy dnia ani godziny. Że nic nie jest pewne. Przejmujemy się pierdołami, a w życiu ważne jest co innego. Nie doceniamy najprostszych rzeczy, które są wokół. Zdałam sobie sprawę, że ja tak nie chcę. I wtedy poczułam też, że potrzebuję większego uduchowienia. Zaczęłam słuchać wykładów psychologicznych, czytać tego typu książki i ćwiczyłam jogę. Ale to nie było to. W tym czasie obserwowałam też mnóstwo grup podróżniczych. Lubiłam czytać relacje ludzi z podróży. I tam, we wrześniu 2022 roku, natknęłam się na Olę Karpińską, która szła z Warszawy do Hiszpanii na piechotę. Miała niecałe 160 cm wzrostu i 17-kilowy plecak. Totalny kosmos! Pomyślałam, że też tak chcę. Ale pracowałam w drogerii, więc nie mogłam, ot tak, pójść do Hiszpanii.
— Ale jednak idziesz…
— Przecież nie dostałabym aż tak długiego urlopu. I kto dałby mi pieniądze na taką podróż? Ale jestem młoda, mam 25 lat, choć mam urodziny w sierpniu, więc za chwilę będę miała 26 lat, więc wszystko przede mną! Stwierdziłam, że rzucam pracę. Gdy mówiłam o tym znajomym, nie wierzyli. Rodzice też patrzyli na mnie jak na wariatkę. Ale tak postanowiłam i kropka. Pracowałam do maja.
— Przecież nie dostałabym aż tak długiego urlopu. I kto dałby mi pieniądze na taką podróż? Ale jestem młoda, mam 25 lat, choć mam urodziny w sierpniu, więc za chwilę będę miała 26 lat, więc wszystko przede mną! Stwierdziłam, że rzucam pracę. Gdy mówiłam o tym znajomym, nie wierzyli. Rodzice też patrzyli na mnie jak na wariatkę. Ale tak postanowiłam i kropka. Pracowałam do maja.
— Ile ważył twój plecak, gdy wychodziłaś?
— Mam 168 cm wzrostu, a plecak ważył 20 kg. Wyruszyłam 4 czerwca. Ale wychodziłam z myślą, że nie będę się katować. Jeśli nie dam rady, będę przetyrana, będę podjeżdżała. Ale idę. Czasami podjeżdżam stopem, ale jednak zależało mi, żeby wyjść ze strefy komfortu. Plan był taki, żeby spać tylko w namiocie i ewentualnie w klasztorach albo w parafiach. Na początku jednak nie mogłam się przemóc, żeby prosić o nocleg. Ale okazało się, że na drodze spotykam tylko dobrych ludzi.
— Mam 168 cm wzrostu, a plecak ważył 20 kg. Wyruszyłam 4 czerwca. Ale wychodziłam z myślą, że nie będę się katować. Jeśli nie dam rady, będę przetyrana, będę podjeżdżała. Ale idę. Czasami podjeżdżam stopem, ale jednak zależało mi, żeby wyjść ze strefy komfortu. Plan był taki, żeby spać tylko w namiocie i ewentualnie w klasztorach albo w parafiach. Na początku jednak nie mogłam się przemóc, żeby prosić o nocleg. Ale okazało się, że na drodze spotykam tylko dobrych ludzi.
— Żadnych złych?
— Na przejściu granicznym z Niemcami szukałam miejsca na rozbicie namiotu, ale wyjątkowo nie chciałam w nim spać, bo marzyłam, żeby się umyć i położyć w łóżku. Było tak upalnie, że miałam poodparzane stopy. Marzenie spędzenia nocy gdzieś pod dachem było we mnie silne. Modliłam się wręcz o cud, żebym coś znalazła. I wtedy podjechał mężczyzna, po czterdziestce… Zapytał, gdzie idę. Było już późno, ale powiedziałam, że do Hiszpanii. Zmartwił się, gdzie będę nocowała. I zaproponował nocleg u siebie. Spadł mi z nieba? Przeraziłam się. Ale że dobrze patrzyło mu z oczu, zgodziłam się. W razie czego mam w kieszeni widelec, więc będę się broniła… Nic się oczywiście nie stało. A kontakt mamy do dziś. Marek to cudowny człowiek. Podobną sytuację miałam w Głogowie. Byłam w mieście, też było późno. Gdzie tu rozbić namiot? Podeszła do mnie kobieta. „Gdzie ty idziesz z tym wielkim plecakiem?” Do Hiszpanii. „A gdzie będziesz spała?” Nie wiem. „To u mnie”. Pani Małgorzata nie ma zwyczaju zapraszać obcych ludzi, i to jeszcze na noc, ale gdy mnie zobaczyła, musiała ze mną porozmawiać. Z nią również mam cały czas kontakt.
— Na przejściu granicznym z Niemcami szukałam miejsca na rozbicie namiotu, ale wyjątkowo nie chciałam w nim spać, bo marzyłam, żeby się umyć i położyć w łóżku. Było tak upalnie, że miałam poodparzane stopy. Marzenie spędzenia nocy gdzieś pod dachem było we mnie silne. Modliłam się wręcz o cud, żebym coś znalazła. I wtedy podjechał mężczyzna, po czterdziestce… Zapytał, gdzie idę. Było już późno, ale powiedziałam, że do Hiszpanii. Zmartwił się, gdzie będę nocowała. I zaproponował nocleg u siebie. Spadł mi z nieba? Przeraziłam się. Ale że dobrze patrzyło mu z oczu, zgodziłam się. W razie czego mam w kieszeni widelec, więc będę się broniła… Nic się oczywiście nie stało. A kontakt mamy do dziś. Marek to cudowny człowiek. Podobną sytuację miałam w Głogowie. Byłam w mieście, też było późno. Gdzie tu rozbić namiot? Podeszła do mnie kobieta. „Gdzie ty idziesz z tym wielkim plecakiem?” Do Hiszpanii. „A gdzie będziesz spała?” Nie wiem. „To u mnie”. Pani Małgorzata nie ma zwyczaju zapraszać obcych ludzi, i to jeszcze na noc, ale gdy mnie zobaczyła, musiała ze mną porozmawiać. Z nią również mam cały czas kontakt.
— Pewnie to nie wszystkie ciekawe spotkania…
— Miałam też ciekawą przygodę w Gnieźnie. Szukałam noclegu, ale nie było to łatwe. Tułałam się z miejsca na miejsce, totalnie zmęczona. W klasztorze usłyszałam, że mają remont, ale mogę iść 300 metrów dalej do zakonu sióstr, które prowadzą ośrodek dla młodzieży. Szłam tam więc, już prawie byłam, a tu zza zakrętu pojawia się rowerzysta. Tuż przede mną się przewraca, uderza głową w krawężnik, głowa cała zalana… O nie! Wezwałam karetkę, bo nie dawał oznak życia. Gdy przyjechało pogotowie, od razu oprzytomniał. Okazało się, że był kompletnie pijany. Gdy już został opatrzony, zaczęłam rozmawiać z ratownikami. Oni, jak wszyscy, pytali, gdzie idę i gdzie będę spała. Wyjaśniłam, że idę do sióstr. Wtedy dali mi numer telefonu, gdybym jednak miała problem z noclegiem. I rzeczywiście, gdy dotarłam do sióstr, okazało się, że nie ma siostry przełożonej, która jest osobą decyzyjną. I tylko ona zgadza się na nocleg. Zawróciłam więc, zadzwoniłam do ratowników, którzy podali mi adres karmelitanek bosych, do zakonu klauzulowego, gdzie mogę się przespać. Szłam tam z duszą na ramieniu, bo jak mogą mnie przyjąć, skoro one nawet nie wychodzą z klasztoru? Ale udało się. Oczywiście z ratownikami również mam cały czas kontakt. Też spadli mi z nieba.
— Miałam też ciekawą przygodę w Gnieźnie. Szukałam noclegu, ale nie było to łatwe. Tułałam się z miejsca na miejsce, totalnie zmęczona. W klasztorze usłyszałam, że mają remont, ale mogę iść 300 metrów dalej do zakonu sióstr, które prowadzą ośrodek dla młodzieży. Szłam tam więc, już prawie byłam, a tu zza zakrętu pojawia się rowerzysta. Tuż przede mną się przewraca, uderza głową w krawężnik, głowa cała zalana… O nie! Wezwałam karetkę, bo nie dawał oznak życia. Gdy przyjechało pogotowie, od razu oprzytomniał. Okazało się, że był kompletnie pijany. Gdy już został opatrzony, zaczęłam rozmawiać z ratownikami. Oni, jak wszyscy, pytali, gdzie idę i gdzie będę spała. Wyjaśniłam, że idę do sióstr. Wtedy dali mi numer telefonu, gdybym jednak miała problem z noclegiem. I rzeczywiście, gdy dotarłam do sióstr, okazało się, że nie ma siostry przełożonej, która jest osobą decyzyjną. I tylko ona zgadza się na nocleg. Zawróciłam więc, zadzwoniłam do ratowników, którzy podali mi adres karmelitanek bosych, do zakonu klauzulowego, gdzie mogę się przespać. Szłam tam z duszą na ramieniu, bo jak mogą mnie przyjąć, skoro one nawet nie wychodzą z klasztoru? Ale udało się. Oczywiście z ratownikami również mam cały czas kontakt. Też spadli mi z nieba.
— Ile wędrujesz dziennie?
— Nie planuję tego. Ile daję rady, tyle idę. Myślę, że średnio to 35 km dziennie. Z Polski do Siantago to ok. 3 tys. km. Z Polski szłam do Czech, później południową częścią Niemiec, czyli Bawarią. Gdy weszłam do Francji, akurat były tam zamieszki, więc było niebezpiecznie. Babcia bardzo mnie prosiła, żebym nie szła pieszo, ale jak najszybciej ją przejechała. Wsiadłam więc do pociągu, ale dwie noce spędziłam w Paryżu. A później ruszyłam w stronę Hiszpanii.
— Nie planuję tego. Ile daję rady, tyle idę. Myślę, że średnio to 35 km dziennie. Z Polski do Siantago to ok. 3 tys. km. Z Polski szłam do Czech, później południową częścią Niemiec, czyli Bawarią. Gdy weszłam do Francji, akurat były tam zamieszki, więc było niebezpiecznie. Babcia bardzo mnie prosiła, żebym nie szła pieszo, ale jak najszybciej ją przejechała. Wsiadłam więc do pociągu, ale dwie noce spędziłam w Paryżu. A później ruszyłam w stronę Hiszpanii.
— I jesteś coraz bliżej.
— Myślę, że dojdę 14 sierpnia. Może potem, przez dwa dni, będę szła jeszcze do Fisterry. Potem 19 sierpnia mam lot z Madrytu do Warszawy.
— Myślę, że dojdę 14 sierpnia. Może potem, przez dwa dni, będę szła jeszcze do Fisterry. Potem 19 sierpnia mam lot z Madrytu do Warszawy.
— Co cię najbardziej zaskoczyło w drodze?
— Ludzie. Nie spodziewałam się, że spotkam tyle pomocnych osób. Panuje przekonanie, że jest znieczulica, a to nieprawda. Zaskoczyły mnie też osoby duchowne. Bywało, że szłam po pieczątkę do paszportu pielgrzyma, a oni dawali mi po 50 zł, 100 zł… Nie chciałam, ale słyszałam, że trzeba wspierać pielgrzyma. To było dla mnie niesamowite. W Poznaniu w sklepie spotkałam panią, która jak się dowiedziała, że idę do Santiago, też wyjęła portfel i dała mi pieniądze. To były dla mnie wstydliwe sytuacje, ale chyba nauczyłam się pokory. Zaczęłam też doceniać, że można wyspać się w wygodnym łóżku, że ma się dostęp do bieżącej wody, że można się wykąpać albo po prostu napić się wody. W Niemczech szłam z wioski do wioski. Sklepy, o ile się trafiały, są tam krótko otwarte, więc nie można ot tak wejść i kupić butelkę wody. Podobnie w Hiszpanii — gdy jest sjesta, wszystko jest zamknięte.
— Ludzie. Nie spodziewałam się, że spotkam tyle pomocnych osób. Panuje przekonanie, że jest znieczulica, a to nieprawda. Zaskoczyły mnie też osoby duchowne. Bywało, że szłam po pieczątkę do paszportu pielgrzyma, a oni dawali mi po 50 zł, 100 zł… Nie chciałam, ale słyszałam, że trzeba wspierać pielgrzyma. To było dla mnie niesamowite. W Poznaniu w sklepie spotkałam panią, która jak się dowiedziała, że idę do Santiago, też wyjęła portfel i dała mi pieniądze. To były dla mnie wstydliwe sytuacje, ale chyba nauczyłam się pokory. Zaczęłam też doceniać, że można wyspać się w wygodnym łóżku, że ma się dostęp do bieżącej wody, że można się wykąpać albo po prostu napić się wody. W Niemczech szłam z wioski do wioski. Sklepy, o ile się trafiały, są tam krótko otwarte, więc nie można ot tak wejść i kupić butelkę wody. Podobnie w Hiszpanii — gdy jest sjesta, wszystko jest zamknięte.
— Odnalazłaś w podróży to, czego od niej oczekiwałaś?
— Tak. Czuję się pełna i spełniona. Gdybym teraz miała dostać sto tysięcy złotych i wczasy w super luksusowym hotelu, nie chciałabym tego. W drodze jest mi dobrze. Doceniam każdy dzień. I nawet jak mi nogi puchną i bolą, wiem, że to jest mój ból. Ale najważniejsza jest możliwość, że mogę iść. Że mogę być tu, gdzie jestem. I mogę spotykać niesamowitych ludzi. Na szlaku wszyscy sobie pomagamy. Wymieniamy się maścią na bolące stopy, plastrami. Gotujemy wspólnie obiad w jednym garnku. To jest niesamowite.
— Tak. Czuję się pełna i spełniona. Gdybym teraz miała dostać sto tysięcy złotych i wczasy w super luksusowym hotelu, nie chciałabym tego. W drodze jest mi dobrze. Doceniam każdy dzień. I nawet jak mi nogi puchną i bolą, wiem, że to jest mój ból. Ale najważniejsza jest możliwość, że mogę iść. Że mogę być tu, gdzie jestem. I mogę spotykać niesamowitych ludzi. Na szlaku wszyscy sobie pomagamy. Wymieniamy się maścią na bolące stopy, plastrami. Gotujemy wspólnie obiad w jednym garnku. To jest niesamowite.
— Odnajdziesz się po powrocie?
— Będę musiała układać sobie życie na nowo. Oczywiście będę szukała pracy. Ale jestem spokojna. Stałam się taką minimalistką, że na wszystko będę patrzyła inaczej. Myślę, że będzie mi łatwiej.
— Będę musiała układać sobie życie na nowo. Oczywiście będę szukała pracy. Ale jestem spokojna. Stałam się taką minimalistką, że na wszystko będę patrzyła inaczej. Myślę, że będzie mi łatwiej.
ADA ROMANOWSKA
Szlak św. Jakuba
Od średniowiecza Santiago de Compostela jest celem pielgrzymek do grobu św. Jakuba. Słynną „drogę” przechodzą nie tylko chrześcijanie, ale wszyscy bez względu na wyznanie, wiek czy narodowość. Jest to jedno z trzech (obok Jerozolimy i Rzymu) miejsc pielgrzymkowych. Miasto związane jest z postacią św. Jakuba, będącego jednym z dwunastu apostołów Jezusa Chrystusa. W czasie swojego życia odwiedzał kilkakrotnie Hiszpanię i prowadził tu misję ewangelizacyjną. To właśnie tutaj w 813 roku odkryto grobowiec z jego szczątkami, które zostały przeniesione po jego śmierci z Jerozolimy.
Miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, podobnie jak trasa El Camino, która do niego prowadzi. Stare Miasto jest jednym z największych i najlepiej zachowanych na Półwyspie Iberyjskim.
Od średniowiecza Santiago de Compostela jest celem pielgrzymek do grobu św. Jakuba. Słynną „drogę” przechodzą nie tylko chrześcijanie, ale wszyscy bez względu na wyznanie, wiek czy narodowość. Jest to jedno z trzech (obok Jerozolimy i Rzymu) miejsc pielgrzymkowych. Miasto związane jest z postacią św. Jakuba, będącego jednym z dwunastu apostołów Jezusa Chrystusa. W czasie swojego życia odwiedzał kilkakrotnie Hiszpanię i prowadził tu misję ewangelizacyjną. To właśnie tutaj w 813 roku odkryto grobowiec z jego szczątkami, które zostały przeniesione po jego śmierci z Jerozolimy.
Miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, podobnie jak trasa El Camino, która do niego prowadzi. Stare Miasto jest jednym z największych i najlepiej zachowanych na Półwyspie Iberyjskim.
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
antyPIS #3110573 13 sie 2023 08:42
Jak się nie ma żadnych obowiązków to można sobie poświrować
odpowiedz na ten komentarz