Uporczywa terapia i eutanazja

2009-02-20 00:00:00

- Eutanazja jest zawsze zabójstwem człowieka, tyle tylko, że może ona zostać dokonana albo zgodnie z jego wolą, albo też bez lub wręcz wbrew jego woli — mówi ks. dr hab. Marian Machinek, kierownik Zakładu Teologii Moralnej Wydziału Teologii UWM w Olsztynie.

— Ostatnio wróciłam po raz kolejny do lektury pięknej książki „Oskar i Pani Róża”. Na ostatnim etapie życia najważniejszym staje się towarzyszenie osobie umierającej. W czasie ostatnich dni tracą znaczenie wszelkie aspekty medyczne, ich miejsce zajmuje ciągła obecność przy chorym. Ewangelia mówi: „Byłem chory, a przyszliście do mnie”. Czy my chrześcijanie nie powinniśmy więcej mówić o potrzebie towarzyszenia chorym i umierającym?

— Zdecydowanie tak, chociaż nie jest to temat łatwy. Kto towarzyszy umierającym, musi się nieuchronnie zmierzyć z perspektywą śmierci, również własnej, a od tego wielu współczesnych ludzi ucieka. Ale tak, jak człowiek potrzebuje pomocy życzliwych rąk, by przyjść na świat, tak też inne życzliwe ręce powinny go podtrzymywać na ostatnim etapie jego życia. Umieranie to najtrudniejszy egzamin, jaki człowiek powinien – jak wszystkie inne trudne momenty życia – przeżyć z godnością.

— Każdy człowiek ma prawo do godnego umierania. Czy ma też prawo do decydowania o tym, kiedy umrzeć? Czy ma prawo do podjęcia decyzji o zaprzestaniu leczenia wiedząc, że leczenie jest tak naprawdę jedynie przedłużeniem cierpienia?

— Decyzja o tym, kiedy umrzeć i decyzja o zaprzestaniu leczenia to są jednak dwie różne sprawy. Ta pierwsza bazuje na przekonaniu o tak daleko idącej autonomii, że człowiek miałby prawo nawet do samobójstwa. Ta druga natomiast oznacza rezygnację ze środków, które w obliczu nieuchronnej śmierci są nieskuteczne, a do tego bolesne. Chrześcijanin jest przekonany, że jedynym Panem życia jest Bóg i dlatego człowiekowi nie wolno samowolnie decydować o tym, kiedy chce umrzeć. W przypadku jednak zbliżającej się śmierci wolno zrezygnować ze środków nadzwyczajnych. Podstawą takiej decyzji nie jest chęć zawłaszczenia władzy nad życiem i śmiercią, ale zgoda na własny los, który chrześcijanin interpretuje jako wolę Bożą.

— Czym więc tak naprawdę jest uporczywa terapia i jak ma się do eutanazji?

— Zasadnicza różnica tkwi z jednej strony w celu, jaki przyświeca działającemu (pacjentowi bądź lekarzowi), a z drugiej – w wyborze środków. W przypadku eutanazji bezpośrednim celem działania (albo zaniechania) jest spowodowanie śmierci pacjenta na jego (czasami jedynie domniemaną) prośbę. Również wybór środków jednoznacznie zmierza w tym kierunku. W przypadku terapii uporczywej celem nie jest ani skracanie, ani wydłużanie życia chorego, ale uchronienie go przed dodatkowymi cierpieniami, gdy w zakresie terapeutycznym nie można już nic dla niego zrobić. Rezygnacja z działań nadzwyczajnych, nieproporcjonalnych, a do tego zazwyczaj kosztownych i bolesnych oznacza po prostu nie stawianie przeszkód nieuchronnej śmierci.

— Czyli jak dobrze rozumiem, jeśli pacjent nie prosi o śmierć, to nie mamy do czynienia z eutanazją tylko z zabójstwem drugiego człowieka. Jakie konsekwencje, czy też sankcje ze strony Kościoła grożą tym, którzy się tego dopuszczają?

Dyskusja o eutanazji rozgorzała kilkanaście dni temu, po tym, jak we Włoszech zmarła pozostająca 17 lat w śpiączce Eluana Englaro. Kobieta pozostająca w stanie wegetatywnym w wyniku poważnego wypadku samochodowego, zmarła czwartego dnia po zaprzestaniu jej sztucznego karmienia. W listopadzie zgodził się na to Sąd Najwyższy. O prawo do jej śmierci walczył ojciec. Sprzeciwiał się temu kościół i włoski rząd.

— Eutanazja jest zawsze zabójstwem człowieka, tyle tylko, że może ona zostać dokonana albo zgodnie z jego wolą, albo też bez lub wręcz wbrew jego woli. Oczywiście w tym ostatnim przypadku mamy do czynienia ze szczególnie brutalną formą zabójstwa. Jednak zawsze, jak mówił Jan Paweł II, odebranie życia niewinnej istocie ludzkiej, niezależnie od motywów i okoliczności, jest szczególnie ciężkim grzechem przeciwko wartości życia ludzkiego.

— Jan Paweł II zaprzestał uporczywej terapii. Odmówił. Czy Kościół uznaje uporczywą terapię za coś złego?

— Chyba łatwiejsze od formułowania definicji uporczywej terapii jest określenie, co nią nie jest. Można tu użyć analogii: w przypadku umierających nie są terapią uporczywą działania, które normalnie podejmujemy u niemowląt, a zatem pielęgnacji, łagodzenia chorobowych objawów, podawania jedzenia i picia, jeżeli oczywiście organizm je przyswaja i podawanie ich nie łączy się (dla umierającego) z dodatkowym cierpieniem. W tym kontekście należy zapytać, czego właściwie odmówił Jan Paweł II? Otóż odmówił ponownego przewiezienia do kliniki Gemelli, by podjąć kolejne intensywne próby leczenia. Uczynił to jednak wtedy, kiedy okazało się, że rychła śmierć jest nieuchronna. To byłaby terapia uporczywa, której nie chciał. Natomiast nie odmówił przyjmowania (sondą) pożywienia i płynów, wspomagania oddychania oraz innych standardowych zabiegów pielęgnacyjnych. W pokoju, w którym umarł, miał do dyspozycji podstawowy sprzęt medyczny, który też był używany. Nie można zatem powiedzieć, że odmówił ratowania życia, ale raczej przyjął nieuchronną śmierć.

— Jak w trudnych sytuacjach powinna zachować się rodzina? Z jednej strony chciałaby ulżyć cierpieniu, z drugiej chciałaby, aby osoba im bliska pozostała przy życiu, wierząc, że jednak kiedyś wyzdrowieje.

— Jest to dla najbliższych bardzo trudny egzamin. Najgorsze - obok świadomości, że zbliża się rozstanie - jest chyba poczucie bezsilności wobec cierpień umierającego. Na szczęście medycyna może coraz lepiej łagodzić fizyczny ból, co nie pozostaje bez wpływu na psychiczne i duchowe cierpienie. Wielu umierających chciałoby spędzić ostatnie chwile we własnym mieszkaniu. Tym, co powstrzymuje rodzinę przed wzięciem umierającego do domu jest obawa przed trudami pielęgnacji, ale także poczucie braku kompetencji w przypadku nieprzewidzianego rozwoju sytuacji. Warto wtedy nawiązać kontakt z hospicjum domowym. Obecność pracowników hospicyjnych i ich praktyczne rady sprawiają, że łatwiej można najbliższym umierającym spełnić ich pragnienie powrotu do domu.

— Tomasz Terlikowski z sarkazmem pisze o „nowej zasadzie miłosierdzia", która głosi „bo byłem głodny, a zagłodziliście mnie, byłem nieprzytomny, więc zabiliście mnie, byłem chory, więc odmówiliście mi leczenia". Czy rzeczywiście chcemy żyć w świecie z tak pojmowanym miłosierdziem?

— Trzeba sobie uświadomić, że spektakularne pojedyncze przypadki uśmiercenia pacjenta na jego (domniemaną) prośbę tworzą odpowiedni klimat, w którym łatwiej podejmować dalej idące decyzje. I jest w tym pewna ponura konsekwencja. Bo jeśli przyznajemy racę pacjentowi, że jego życie w pewnych sytuacjach jest niegodne kontynuacji i uważamy uśmiercenie go na jego prośbę za akt miłosierdzia, to dlaczego odmówić takiego „miłosierdzia” pacjentom w podobnym stanie, którzy są nieprzytomni, albo dzieciom, które jeszcze nie mogą poprosić o skrócenie życia? To droga ku światu, w którym jest miejsce jedynie dla zdrowych i sprawnych, a pragnienie kontynuacji życia przez nieuleczalnie chorych i cierpiących może zostać uznane za nieprzyzwoite. Ja zdecydowanie nie chcę takiego świata! Ponura wizja przyszłości to dla mnie sytuacja, w której lekarz nie jest już przyjacielem pacjenta, który z całą oczywistością broni jego życia, a zamienia się w „neutralnego” obserwatora, który z chłodną i sterylną fachowością spełnia prośby pacjenta, nawet, jeżeli ten prosi o śmierć. Sądzę, że nasza postawa wobec tego typu dramatycznych przypadków powinna się opierać na fundamentalnej zasadzie: nigdy nie wolno zabijać niewinnych ludzi, czasami tylko nie można ich uratować….

Weronika Rybicka
Gazeta Olsztyńska

Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.
Tagi: machinek