Pod koniec marca Cocktail Bar ma zniknąć z mapy Olsztyna. Kultowy lokal istnieje od 1967 roku i nie ma chyba mieszkańca, który nie zjadłby tam choć raz ponczówki i nie pił koktajlu. — Drugiego takiego miejsca nie ma. Jak je zlikwidują, wielu ludziom zostaną tylko spotkania w domu — uważa Lucyna Szymczak, emerytowany cukiernik.
Cocktail Bar przy ulicy 11 Listopada 5 (kiedyś 22 Lipca) jest likwidowany po raz drugi. Za pierwszym razem — gdy padała firma, która go prowadziła — lokal udało się jeszcze uratować. Teraz jest to mało prawdopodobne. Od 2005 roku Cocktailem zarządza syndyk po zlikwidowanej firmie budowlanej, do której należał bar. Kultowy lokal przynosi co prawda niewielki zysk, ale po decyzji właściciela budynku nie ma szans na dalsze istnienie.
Od nowego roku spółka z Trójmiasta, do której należy budynek, złożyła propozycję "nie do odrzucenia" — podwyżka czynszu o 130 procent. Oznacza to koniec pięknej, ponad 40-letniej historii lokalu. — Pracowałam tu od 1967, czyli od samego początku baru — mówi Lucyna Szymczak, cukiernik z Cocktailu, od dwóch lat na emeryturze. — To był chyba drugi, po Krakowie, taki lokal w Polsce. Jak przyszłam do pracy, jeszcze trwał remont i wszystko dopiero się rozkręcało. Pamiętam, że wszyscy pracownicy pomagali układać dekoracyjną mozaikę z żurawiami, która była tam, gdzie dziś jest sklep obuwniczy.
Podobno mozaika z żurawiami nigdy nie przestała istnieć, a została jedynie przykryta i jest gdzieś schowana pod tynkiem do dziś. W dzisiejszym Cocktailu nie ma też szatni, metalowego kogucika przy wejściu i drewnianego bufetu. Dzisiejszy wizerunek Cocktailu powstał około 10 lat temu, kiedy od zarządzającej barem mleczarni przejęła go firma budowlana. — Oj tak, było naprawdę inaczej — ożywia się pani Lucyna, z którą rozmawiamy przy jednym ze stolików. — Nie tylko wystrój był inny, ale i ludzi przychodziło dużo więcej. Cały czas stała kolejka. Klientów było tak dużo, że musieliśmy pracować na dwie zmiany. W sumie lokal zatrudniał aż 27 osób, w tym dziewięciu cukierników.
W dzisiejszym Cocktailu personelu jest nieco mniej. Cukierników pracuje tylko pięciu i przychodzą do pracy na zmianę, co dwa dni. Pracy ciągle jest jednak sporo. — Ponczówki, koktajle i lody twarogowe to wciąż najważniejsze pozycje w naszym barze. Było tak, odkąd pamiętam i to jedno na pewno się nie zmieniło — przekonuje Joanna Grzyb, która pracuje przy ulicy 11 Listopada już od 22 lat i jest uczennicą pani Lucyny. — Takich wychowanków, jak ja, pracuje tutaj więcej. Przeszliśmy selekcję i zostaliśmy.
Zdaniem pani Joanny w legendarnym Cocktailu panuje rodzinna atmosfera, dzięki czemu pracuje się przyjemnie. — Każdy podchodzi do tej pracy z sercem i z dużym poświęceniem — tłumaczy. — Nie ma nas tu za wiele i zdarza się, że na zmianie są trzy osoby przez 12 godzin. Wtedy wkładanie serca w pracę jest po prostu niezbędne. I może dobrze, bo gdyby nie nawał pracy, to mając codziennie tyle łakoci pod ręką trudno byłoby zadbać o odpowiednią figurę. Obu pań ten problem na szczęście nie dotyczy, choć przyznają, że słodycze lubią. — Najbardziej chyba lubię paschę — uśmiecha się pani Joanna. — A ja przepadam za lodami — mówi Lucyna Szymczak.
Innym atutem pracy w barze jest jego historia i związane z nią tradycje oraz anegdoty.
— Jest wielu stałych klientów, którzy przychodzą do nas codziennie — dodaje pani Joanna. — Lubią też do nas przychodzi osoby znane i to nie tylko w Olsztynie. Bywali u nas np. Krzysztof Hołowczyc i Piotr Bałtroczyk z dziećmi, pamiętam, że byli też Daniel Olbrychski i Zbigniew Wodecki. —Często przychodzą też ludzie sztuki z Olsztyna – aktorzy, muzycy z filharmonii – dopowiada pani Lucyna. A jej uczennica uzupełnia: — Bywali u nas też ludzie związani z polityką: Roman Giertych, Jerzy Szmit, Sebastian Florek. Do lokalu przychodzą jednak przede wszystkim zwykli mieszkańcy Olsztyna. Ich historie są jednak często niezwykłe. — Poznało się u nas kilka par, a jedna z nich co roku obchodziła tu swoją rocznicę — opowiada Joanna Grzyb. — Podobno poznali się stojąc w kolejce — dodaje pani Lucyna. — Pamiętam też mało zabawną historię z początków działania baru. Kiedyś filary nie wyglądały tak, jak teraz, tylko były wyłożone kafelkami. Jedna z tych płytek odczepiła się i spadła klientce na plecy. Kobieta mocno ucierpiała i nie wiem, czy do dzisiaj ktoś nie płaci jej renty.
Pozytywnych wspomnień jest jednak dużo więcej. Pani Lucyna pamięta na przykład jak do Cocktailu przychodzili uczniowie z pobliskiego II Liceum Ogólnokształcącego i zakładali się o to, kto wypije więcej koktajli. — Zamawiali cały tort, do tego koktajle i… wcinali — uśmiecha się kobieta. — Wśród młodzieży koktajl był tak popularny, że swego czasu w Kortowie działała nasza filia, którą zlikwidowano dopiero w latach 90. Woziliśmy stąd studentom mnóstwo rzeczy.
Wśród dzisiejszych klientów przeważają osoby starsze i w średnim wieku. Wiele osób przychodzi z dziećmi. Po młodzieży nie ma śladu. — Wolą piwo — kwituje pani Lucyna. Mimo to lokal jest wciąż popularny wśród olsztyniaków. — Kiedyś miejsca było jednak dużo więcej, bo zajmowaliśmy nie tylko sąsiedni sklep obuwniczy, ale cały parter budynku — wspomina Joanna Grzyb. I dodaje: — Wejście było z drugiej strony, bliżej księgarni, a tuż obok niego mieściły się magazyn i szatnia. Pamiętam, że jako dziecko przychodziłam tu bardzo często z rodzicami na przykład w niedzielę po kościele i jadłam ponczówki z owocami. Na jednej ze ścian byli namalowani Bolek i Lolek, a ja bardzo lubiłam tu przychodzić. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że będę tu pracować, a już na pewno nie, że tyle lat.
Tak długiego związku z Cocktailem nie planowała też zapewne Lucyna Szymczak i wielu innych byłych lub obecnych pracowników baru. — Gdyby mogła, chętnie pracowałabym dalej, ale zdrowie nie pozwala — mówi ze smutkiem pani cukiernik. — Bardzo często przychodzę tu w odwiedziny i nie wiem, gdzie będę się wybierać, jak lokal przestanie istnieć. Trudno będzie znaleźć drugie takie miejsce i pozostanie chyba tylko możliwość spotkania się ze znajomymi w domu.
Piotr Gajewski
p.gajewski@gazetaolsztynska.pl
Od nowego roku spółka z Trójmiasta, do której należy budynek, złożyła propozycję "nie do odrzucenia" — podwyżka czynszu o 130 procent. Oznacza to koniec pięknej, ponad 40-letniej historii lokalu. — Pracowałam tu od 1967, czyli od samego początku baru — mówi Lucyna Szymczak, cukiernik z Cocktailu, od dwóch lat na emeryturze. — To był chyba drugi, po Krakowie, taki lokal w Polsce. Jak przyszłam do pracy, jeszcze trwał remont i wszystko dopiero się rozkręcało. Pamiętam, że wszyscy pracownicy pomagali układać dekoracyjną mozaikę z żurawiami, która była tam, gdzie dziś jest sklep obuwniczy.
Podobno mozaika z żurawiami nigdy nie przestała istnieć, a została jedynie przykryta i jest gdzieś schowana pod tynkiem do dziś. W dzisiejszym Cocktailu nie ma też szatni, metalowego kogucika przy wejściu i drewnianego bufetu. Dzisiejszy wizerunek Cocktailu powstał około 10 lat temu, kiedy od zarządzającej barem mleczarni przejęła go firma budowlana. — Oj tak, było naprawdę inaczej — ożywia się pani Lucyna, z którą rozmawiamy przy jednym ze stolików. — Nie tylko wystrój był inny, ale i ludzi przychodziło dużo więcej. Cały czas stała kolejka. Klientów było tak dużo, że musieliśmy pracować na dwie zmiany. W sumie lokal zatrudniał aż 27 osób, w tym dziewięciu cukierników.
W dzisiejszym Cocktailu personelu jest nieco mniej. Cukierników pracuje tylko pięciu i przychodzą do pracy na zmianę, co dwa dni. Pracy ciągle jest jednak sporo. — Ponczówki, koktajle i lody twarogowe to wciąż najważniejsze pozycje w naszym barze. Było tak, odkąd pamiętam i to jedno na pewno się nie zmieniło — przekonuje Joanna Grzyb, która pracuje przy ulicy 11 Listopada już od 22 lat i jest uczennicą pani Lucyny. — Takich wychowanków, jak ja, pracuje tutaj więcej. Przeszliśmy selekcję i zostaliśmy.
Zdaniem pani Joanny w legendarnym Cocktailu panuje rodzinna atmosfera, dzięki czemu pracuje się przyjemnie. — Każdy podchodzi do tej pracy z sercem i z dużym poświęceniem — tłumaczy. — Nie ma nas tu za wiele i zdarza się, że na zmianie są trzy osoby przez 12 godzin. Wtedy wkładanie serca w pracę jest po prostu niezbędne. I może dobrze, bo gdyby nie nawał pracy, to mając codziennie tyle łakoci pod ręką trudno byłoby zadbać o odpowiednią figurę. Obu pań ten problem na szczęście nie dotyczy, choć przyznają, że słodycze lubią. — Najbardziej chyba lubię paschę — uśmiecha się pani Joanna. — A ja przepadam za lodami — mówi Lucyna Szymczak.
Innym atutem pracy w barze jest jego historia i związane z nią tradycje oraz anegdoty.
— Jest wielu stałych klientów, którzy przychodzą do nas codziennie — dodaje pani Joanna. — Lubią też do nas przychodzi osoby znane i to nie tylko w Olsztynie. Bywali u nas np. Krzysztof Hołowczyc i Piotr Bałtroczyk z dziećmi, pamiętam, że byli też Daniel Olbrychski i Zbigniew Wodecki. —Często przychodzą też ludzie sztuki z Olsztyna – aktorzy, muzycy z filharmonii – dopowiada pani Lucyna. A jej uczennica uzupełnia: — Bywali u nas też ludzie związani z polityką: Roman Giertych, Jerzy Szmit, Sebastian Florek. Do lokalu przychodzą jednak przede wszystkim zwykli mieszkańcy Olsztyna. Ich historie są jednak często niezwykłe. — Poznało się u nas kilka par, a jedna z nich co roku obchodziła tu swoją rocznicę — opowiada Joanna Grzyb. — Podobno poznali się stojąc w kolejce — dodaje pani Lucyna. — Pamiętam też mało zabawną historię z początków działania baru. Kiedyś filary nie wyglądały tak, jak teraz, tylko były wyłożone kafelkami. Jedna z tych płytek odczepiła się i spadła klientce na plecy. Kobieta mocno ucierpiała i nie wiem, czy do dzisiaj ktoś nie płaci jej renty.
Pozytywnych wspomnień jest jednak dużo więcej. Pani Lucyna pamięta na przykład jak do Cocktailu przychodzili uczniowie z pobliskiego II Liceum Ogólnokształcącego i zakładali się o to, kto wypije więcej koktajli. — Zamawiali cały tort, do tego koktajle i… wcinali — uśmiecha się kobieta. — Wśród młodzieży koktajl był tak popularny, że swego czasu w Kortowie działała nasza filia, którą zlikwidowano dopiero w latach 90. Woziliśmy stąd studentom mnóstwo rzeczy.
Wśród dzisiejszych klientów przeważają osoby starsze i w średnim wieku. Wiele osób przychodzi z dziećmi. Po młodzieży nie ma śladu. — Wolą piwo — kwituje pani Lucyna. Mimo to lokal jest wciąż popularny wśród olsztyniaków. — Kiedyś miejsca było jednak dużo więcej, bo zajmowaliśmy nie tylko sąsiedni sklep obuwniczy, ale cały parter budynku — wspomina Joanna Grzyb. I dodaje: — Wejście było z drugiej strony, bliżej księgarni, a tuż obok niego mieściły się magazyn i szatnia. Pamiętam, że jako dziecko przychodziłam tu bardzo często z rodzicami na przykład w niedzielę po kościele i jadłam ponczówki z owocami. Na jednej ze ścian byli namalowani Bolek i Lolek, a ja bardzo lubiłam tu przychodzić. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że będę tu pracować, a już na pewno nie, że tyle lat.
Tak długiego związku z Cocktailem nie planowała też zapewne Lucyna Szymczak i wielu innych byłych lub obecnych pracowników baru. — Gdyby mogła, chętnie pracowałabym dalej, ale zdrowie nie pozwala — mówi ze smutkiem pani cukiernik. — Bardzo często przychodzę tu w odwiedziny i nie wiem, gdzie będę się wybierać, jak lokal przestanie istnieć. Trudno będzie znaleźć drugie takie miejsce i pozostanie chyba tylko możliwość spotkania się ze znajomymi w domu.
Piotr Gajewski
p.gajewski@gazetaolsztynska.pl